Myślałam, że ślub po sześćdziesiątce to bajka. Prawda okazała się zupełnie inna…
– Mamo, czy ty naprawdę musisz to robić? – głos Eweliny drżał, a jej oczy były pełne łez. Stałyśmy w kuchni, między stertą talerzy a zapachem świeżo zaparzonej kawy. Był listopadowy wieczór, a ja właśnie powiedziałam jej, że za dwa tygodnie wychodzę za Mariana.
– Ewelinko, przecież wiesz, że nie chcę być sama do końca życia – odpowiedziałam cicho, choć w środku czułam się rozdarta. – Ty masz swoje życie, swoje dzieci, a ja…
– Ale mamo! Ty go znasz dopiero pół roku! – przerwała mi gwałtownie. – On nie jest dla ciebie. Widzisz tylko to, co chcesz widzieć.
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w okno, za którym szarzał listopadowy zmierzch. W głowie miałam mętlik. Marian był czuły, opiekuńczy, mówił mi komplementy, których nie słyszałam od lat. Po śmierci mojego męża przez dziesięć lat byłam sama. Ewelina mieszkała ze mną z wnukami, ale od kiedy wyprowadziła się do własnego mieszkania, czułam pustkę.
Mariana poznałam na spotkaniu Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Zaczęło się od wspólnych spacerów, potem były długie rozmowy przez telefon i kawy w mojej kuchni. Wydawało mi się, że znów żyję. Kiedy poprosił mnie o rękę, poczułam się jak nastolatka.
Ale Ewelina nie potrafiła tego zaakceptować. Przestała do mnie dzwonić codziennie. Na ślubie była obecna tylko z grzeczności – siedziała z boku, patrząc na mnie z wyrzutem.
Pierwsze tygodnie po ślubie były jak z bajki. Marian przynosił mi kwiaty, gotował obiady, zabierał na spacery do parku Skaryszewskiego. Czułam się kochana i potrzebna. Ale potem zaczęło się coś zmieniać.
Pewnego wieczoru Marian wrócił do domu w złym humorze.
– Znowu rozmawiałaś z Eweliną? – zapytał oschle.
– Tak, dzwoniła…
– Ona cię buntuje przeciwko mnie. Wiem to.
Zdziwiłam się. Próbowałam tłumaczyć, że to moja córka i zawsze będę z nią rozmawiać. Ale Marian coraz częściej robił mi wyrzuty o wszystko: o rozmowy z rodziną, o wydatki na wnuki, o to, że za długo siedzę przy telefonie.
Zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Marian chciał mieć wszystko pod kontrolą: co jem, gdzie wychodzę, z kim rozmawiam. Kiedyś podsłuchałam jego rozmowę z synem:
– Ona jest naiwna jak dziecko. Wszystko mi oddała – śmiał się do słuchawki.
Serce mi zamarło. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa?
Zaczęły się kłótnie. Marian coraz częściej podnosił głos, trzaskał drzwiami. Przestał gotować obiady, przestał przynosić kwiaty. Zamiast tego zaczął mówić o pieniądzach: że powinnam przepisać na niego mieszkanie, bo „tak będzie bezpieczniej”.
Odmówiłam. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś zimnego i obcego.
Ewelina próbowała mnie ostrzec:
– Mamo, on cię wykorzystuje! Proszę cię, otwórz oczy!
Ale ja nie chciałam słuchać. Wstydziłam się przyznać do błędu.
Pewnej nocy obudziłam się i zobaczyłam Mariana przeszukującego moją torebkę.
– Co ty robisz?!
– Sprawdzam tylko coś…
– Kłamiesz! – krzyknęłam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Następnego dnia zadzwoniłam do Eweliny.
– Córciu… chyba popełniłam błąd.
Przyjechała natychmiast. Usiadłyśmy razem w kuchni – tej samej kuchni, w której pół roku wcześniej błagała mnie, żebym nie wychodziła za mąż.
– Mamo, wracaj do nas – powiedziała cicho i mocno mnie przytuliła.
Zdecydowałam się na rozwód po niespełna roku małżeństwa. Marian groził mi sądem, straszył, że zostanę sama i nikt mnie nie zechce. Ale miałam już dość strachu i upokorzeń.
Dziś mieszkam znów sama, ale częściej widuję Ewelinę i wnuki. Odbudowujemy naszą relację powoli – nie jest łatwo wybaczyć sobie nawzajem wszystkie słowa wypowiedziane w gniewie i żalu.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: Jak mogłam być tak naiwna? Czy samotność naprawdę jest gorsza od złudnej nadziei na szczęście?
A Wy? Czy odważylibyście się jeszcze raz zaufać komuś po takim doświadczeniu?