Nie mogłem zapłacić za urodziny córki — wtedy obcej osobie zdarzyło się coś niezwykłego (wersja alternatywna, polskie realia, nowe imiona)

Już od rana czułem, że coś pójdzie nie tak. Wstałem wcześnie, żeby przygotować wszystko na dziesiąte urodziny mojej córki, Julki. W kuchni pachniało kawą i świeżo upieczonym ciastem, które piekłem do późnej nocy, bo na tort z cukierni zwyczajnie mnie nie było stać. Moja była żona, Marta, miała przyjść z nowym partnerem i ich synkiem – to miały być pierwsze wspólne urodziny Julki po rozwodzie. Już sama ta myśl ściskała mi żołądek.

Julka wbiegła do kuchni w piżamie z kotkami, z rozczochranymi włosami i uśmiechem tak szerokim, że aż serce mi się krajało. „Tato, czy mama na pewno przyjdzie?” – zapytała cicho. Uklęknąłem przy niej i przytuliłem ją mocno.

– Przyjdzie, kochanie. Obiecała.

Nie wiedziała, że przez ostatnie tygodnie dzwoniłem do Marty niemal codziennie, błagając ją, żeby nie odwoływała swojej wizyty. Julka tęskniła za nią jak szalona, a ja… ja czułem się jak przegrany. Po rozwodzie zostałem z długami i alimentami, a Marta szybko ułożyła sobie życie na nowo. Ja ledwo wiązałem koniec z końcem – pracowałem w magazynie, dorabiałem na nocnych zmianach jako ochroniarz i jeszcze próbowałem być ojcem na pełen etat.

O jedenastej przyszli pierwsi goście – moja siostra Basia z mężem i dwójką dzieci. Basia od progu zaczęła komentować:

– Ojej, Piotrek, nie za skromnie tu trochę? Myślałam, że na dziesiąte urodziny będzie coś ekstra!

Zacisnąłem zęby. Basia zawsze miała talent do wytykania mi błędów. Odpowiedziałem przez zaciśnięte gardło:

– Robię co mogę.

W południe zadzwonił domofon. Marta przyszła z nowym partnerem – Pawłem. Był elegancki, pachniał drogimi perfumami i miał na sobie koszulę za więcej niż mój miesięczny czynsz. Julka rzuciła się matce na szyję, a ja poczułem się jak powietrze.

Przy stole atmosfera była napięta. Basia rzucała ukradkowe spojrzenia na Martę i Pawła. Paweł rozmawiał głównie o swoim nowym samochodzie i planach na wakacje w Hiszpanii. Ja nalewałem herbatę i próbowałem nie myśleć o tym, że ostatnio musiałem pożyczyć pieniądze od sąsiada na rachunki.

W końcu przyszedł czas na tort – mój domowy biszkopt z kremem czekoladowym i truskawkami. Julka była zachwycona, ale Basia nie mogła się powstrzymać:

– A gdzie zamówiony tort? Przecież dzieci teraz mają takie piękne torty z cukierni…

Marta spojrzała na mnie z politowaniem.

– Piotrek, mogłeś dać znać, dorzuciłabym się.

Zacisnąłem pięści pod stołem.

– Poradziliśmy sobie – odpowiedziałem krótko.

Julka zdmuchnęła świeczki i wszyscy zaczęli śpiewać „Sto lat”. Przez chwilę było normalnie. Ale potem przyszła pora na prezenty. Paweł wręczył Julce ogromne pudło z lalką Barbie i zestawem do makijażu dla dzieci. Moja paczka wyglądała przy tym żałośnie – książka o zwierzętach i własnoręcznie uszyta maskotka kota.

Julka uśmiechnęła się do mnie szeroko:

– Tato, sama zrobiłeś tego kotka?

– Tak, dla ciebie.

Przytuliła maskotkę mocno do piersi. Wtedy Paweł rzucił mimochodem:

– Julka, a może chciałabyś kiedyś pojechać z nami do Disneylandu? Zobaczymy, co da się zrobić!

Basia aż zaklaskała w dłonie:

– No widzisz, Piotrek? Trzeba mieć marzenia!

Czułem się coraz mniejszy. W końcu Marta poprosiła mnie na bok.

– Piotrek… Ja wiem, że ci ciężko. Ale może oddaj Julkę na wakacje do nas? Będzie miała lepiej…

Zacisnąłem szczękę.

– Nie oddam jej. Robię co mogę.

Marta przewróciła oczami i wróciła do stołu.

Po południu goście zaczęli się zbierać. Basia rzuciła jeszcze:

– Może następnym razem zrobisz imprezę w jakiejś sali zabaw? Dzieci by się wybawiły…

Zamknąłem drzwi za nimi i opadłem na krzesło. Julka przyszła do mnie z maskotką.

– Tato…

– Tak?

– To były najlepsze urodziny w życiu.

Spojrzałem na nią ze łzami w oczach.

Wieczorem zadzwonił telefon. To był sąsiad z góry, pan Stefan – starszy pan po przejściach.

– Piotrek? Słyszałem przez ścianę śpiewy i śmiechy… Wszystko w porządku?

Nie wiem czemu, ale opowiedziałem mu wszystko – o braku pieniędzy, o upokorzeniu przy stole, o tym jak bardzo boję się zawieść Julkę.

Pan Stefan milczał przez chwilę.

– Wiesz co? Jutro rano wpadnij do mnie na kawę.

Poszedłem następnego dnia. Pan Stefan postawił przede mną kopertę.

– To dla ciebie i Julki. Nie pytaj skąd mam – trochę oszczędności po żonie zostało. Wiem jak to jest być samemu z dzieckiem…

Zaniemówiłem.

– Ale ja… nie mogę przyjąć…

– Możesz. I masz przyjąć. Kiedyś oddasz komuś innemu.

W kopercie było 500 złotych – dla mnie to była fortuna.

Wróciłem do domu i długo siedziałem przy łóżku Julki, patrząc jak śpi z maskotką kota pod policzkiem. Myślałem o tym wszystkim – o rodzinnych konfliktach, o tym jak łatwo oceniamy innych nie znając ich historii, o tym jak bardzo boli bezsilność ojca wobec świata.

Kilka dni później Basia zadzwoniła:

– Piotrek… Przepraszam za tamto. Nie powinnam była ci dogadywać. Po prostu martwię się o was…

Nie odpowiedziałem od razu. Potrzebowałem czasu by wybaczyć jej słowa.

Wieczorem Julka przyniosła mi rysunek – nas dwoje trzymających się za ręce pod wielkim tęczowym napisem: „Najlepszy tata na świecie”.

Patrząc na ten rysunek pomyślałem: czy naprawdę liczy się to ile mamy pieniędzy? Czy może to, ile serca wkładamy w bycie rodzicem? Czy dobro wraca zawsze wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujemy?

A wy… co sądzicie? Czy pieniądze naprawdę decydują o szczęściu dziecka?