Nie spiesz się za mąż, Emilia: Ucieczka panny młodej spod władzy despotycznej rodziny narzeczonego
— Emilia, pamiętaj, żeby nie przypalić naleśników. Michał lubi je cienkie i lekko chrupiące — usłyszałam zza pleców głos pani Barbary, matki mojego narzeczonego. Stała w kuchni jak generał na inspekcji, a ja czułam się jak rekrut na pierwszej linii frontu. Był świt, a ja już od godziny krzątałam się przy kuchence, starając się nie popełnić żadnego błędu.
W powietrzu unosił się zapach smażonego ciasta i kawy, ale dla mnie był to zapach klatki. Każdy dzień wyglądał podobnie: śniadanie dla Michała i jego rodziców, potem sprzątanie, zakupy według listy pani Barbary, a wieczorem wspólne oglądanie telewizji, podczas którego musiałam siedzieć prosto i nie odzywać się zbyt głośno. Nawet śmiech miałam wyćwiczony — cichy, nieinwazyjny.
Michał był moją pierwszą wielką miłością. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie. Był czarujący, zabawny i wydawało mi się, że przy nim mogę być sobą. Ale kiedy tylko zaczęliśmy planować ślub, wszystko się zmieniło. Jego rodzina przejęła kontrolę nad naszym życiem. Najpierw drobne sugestie: „Może lepiej, żebyś nosiła dłuższe spódnice?”, „Emilia, powinnaś nauczyć się gotować po naszemu”. Potem przyszły rozkazy: „Nie wypada ci pracować po ślubie”, „Nie spotykaj się z tą koleżanką, ona ma zły wpływ”.
Z początku myślałam, że to tylko przejściowe. Że wystarczy być miłą i cierpliwą, a oni mnie zaakceptują. Ale im bardziej starałam się dopasować, tym bardziej traciłam siebie. Przestałam malować usta na czerwono — bo „to zbyt wyzywające”. Przestałam spotykać się z przyjaciółkami — bo „rodzina jest najważniejsza”. Nawet moje ulubione książki leżały zakurzone na półce — nie było czasu na czytanie.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Michała z matką:
— Mamo, Emilia jest trochę zmęczona ostatnio. Może powinniśmy jej dać trochę luzu?
— Michałku, ona musi się nauczyć. W naszej rodzinie są zasady. Jeśli jej nie odpowiadają, może nie jest dla ciebie odpowiednia.
Zamarłam za drzwiami kuchni. Poczułam się jak przedmiot do wymiany — jeśli nie spełnię oczekiwań, zostanę odrzucona. Ale przecież już byłam odrzucona — przez samą siebie.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Michała i patrzyłam w sufit. Zastanawiałam się, kiedy ostatni raz czułam radość. Kiedy śmiałam się głośno bez strachu, że ktoś mnie upomni? Kiedy byłam sobą?
Następnego ranka znów stałam przy kuchence. Smażyłam naleśniki tak cienkie, że prawie prześwitywały przez nie promienie słońca wpadające przez okno. W pewnym momencie poczułam łzy pod powiekami. Zatrzymałam się i spojrzałam na swoje odbicie w szybie piekarnika. Nie poznawałam tej dziewczyny — blada twarz, podkrążone oczy, usta zaciśnięte w cienką linię.
Wtedy usłyszałam głos w głowie: „Emilia, to nie twoje życie”.
Po śniadaniu wyszłam na balkon udając, że rozmawiam przez telefon. Zadzwoniłam do mojej siostry, Kasi.
— Kasia… ja już nie mogę — wyszeptałam drżącym głosem.
— Emi, co się dzieje? — zapytała zaniepokojona.
— Czuję się jakby mnie tu nie było. Jakbym była tylko dodatkiem do ich życia…
— Przyjedź do mnie. Natychmiast. Nie musisz tego znosić.
Serce waliło mi jak oszalałe. Bałam się konfrontacji z Michałem i jego rodziną. Bałam się ich rozczarowania, ich gniewu… Ale jeszcze bardziej bałam się tego, kim się staję.
Wieczorem zebrałam najpotrzebniejsze rzeczy do torby: kilka ubrań, książkę Szymborskiej i zdjęcie z dzieciństwa z mamą i Kasią. Czekałam aż wszyscy pójdą spać. O północy wyszłam cicho z domu i zamknęłam za sobą drzwi.
Szłam przez opustoszałe ulice Krakowa z duszą na ramieniu. Każdy krok był jak walka o oddech. Wsiadłam do nocnego autobusu do Nowej Huty, gdzie mieszkała Kasia. W oknie odbijała się moja twarz — zmęczona, ale po raz pierwszy od dawna z iskrą nadziei w oczach.
Kasia otworzyła drzwi zanim zdążyłam zapukać.
— Wiedziałam, że przyjedziesz — powiedziała i mocno mnie przytuliła.
Przez kilka dni dochodziłam do siebie w jej mieszkaniu. Płakałam, spałam i rozmawiałam godzinami o wszystkim tym, co mnie bolało. Kasia słuchała bez oceniania.
Michał dzwonił wielokrotnie. Pisał wiadomości: „Wróć”, „Moja mama jest zdruzgotana”, „Nie możesz tak po prostu odejść”. Ale ja już wiedziałam — mogę odejść. Mam prawo być sobą.
Po tygodniu spotkałam się z Michałem w kawiarni na Rynku Głównym.
— Emilia… dlaczego? — zapytał cicho.
— Bo już mnie tu nie było — odpowiedziałam spokojnie. — Była tylko twoja rodzina i ich oczekiwania. Ja byłam cieniem.
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
— Kocham cię — powiedział w końcu.
— Może… ale kochasz kogoś, kim nie jestem.
Wyszłam z kawiarni z poczuciem ulgi i strachu jednocześnie. Nie wiedziałam co będzie dalej. Ale po raz pierwszy od dawna czułam się wolna.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet tkwi w takich klatkach? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań? Może czasem warto uciec — nawet jeśli to oznacza zaczynanie wszystkiego od nowa.