Nie wszystkie teściowe są złe: „Jestem wdzięczny mojej teściowej, że próbowała uratować nasze małżeństwo”
— Znowu wracasz tak późno? — głos Sary przeszył ciszę kuchni, w której jeszcze unosił się zapach niedawno zrobionej herbaty. Stałem w progu, z torbą na ramieniu, czując ciężar dnia i jeszcze większy ciężar tego domu.
— Przepraszam, miałem nadgodziny — odpowiedziałem cicho, starając się nie obudzić jej mamy, która od śmierci męża spała niespokojnie i płytko.
Sara spojrzała na mnie z wyrzutem. — Mama znowu płakała. Nie wiem, co mam robić. Czuję się bezradna.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Od kiedy zamieszkaliśmy z jej rodzicami po śmierci pana Zbyszka, wszystko się zmieniło. Nasze małżeństwo, które kiedyś było pełne śmiechu i spontanicznych wyjazdów nad jezioro, teraz przypominało pole minowe. Każde słowo mogło wywołać eksplozję.
Pani Halina, moja teściowa, była cieniem samej siebie. Siedziała godzinami w fotelu, patrząc w okno na ogród, który kiedyś pielęgnowała z pasją. Czasem słyszałem jej cichy szloch za drzwiami sypialni. Próbowałem ją wspierać – przynosiłem herbatę, proponowałem wspólne spacery, nawet pomagałem w ogrodzie. Ale ona tylko kiwała głową i wracała do swojego świata ciszy.
Sara coraz częściej zamykała się w sobie. Przestaliśmy rozmawiać o przyszłości, dzieciach, marzeniach. Każdy dzień był powtarzalny jak refren smutnej piosenki.
Pewnego wieczoru usłyszałem rozmowę Sary z jej mamą:
— Mamo, nie możesz tak ciągle płakać. Tata by tego nie chciał.
— Ale ja nie umiem inaczej…
— Musisz spróbować… dla mnie… dla nas…
Wtedy wszedłem do pokoju i powiedziałem:
— Może powinniśmy wszyscy razem gdzieś wyjechać? Oderwać się od tego miejsca?
Pani Halina spojrzała na mnie z takim bólem w oczach, że poczułem się winny. — Tu jest wszystko, co mi zostało po Zbyszku — wyszeptała.
Od tamtej pory atmosfera w domu stała się jeszcze cięższa. Sara zaczęła oskarżać mnie o brak empatii:
— Ty nic nie rozumiesz! To nie twoja rodzina umarła!
Czułem się coraz bardziej obcy w tym domu. Zacząłem spędzać więcej czasu w pracy, wracałem późno, byle tylko nie musieć patrzeć na rozpadającą się rodzinę.
Aż pewnego dnia pani Halina zapukała do mojego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i przez chwilę milczała.
— Jacek… wiem, że jest ci ciężko. Wiem też, że próbujesz…
Spojrzałem na nią zaskoczony. Po raz pierwszy od miesięcy poczułem, że ktoś widzi mój wysiłek.
— Sara cię kocha. Ale ona też cierpi. Ja… ja nie chcę być ciężarem dla waszego małżeństwa.
Zacisnąłem pięści ze wzruszenia.
— Pani Halino…
— Proszę… mów mi mamo — przerwała mi łagodnie.
Łzy napłynęły mi do oczu. — Mamo… ja naprawdę chcę pomóc.
— Wiem. Ale musicie też zadbać o siebie. O waszą miłość. Nie pozwólcie, żeby mój ból was zniszczył.
Tej nocy długo rozmawiałem z Sarą. Po raz pierwszy od dawna powiedzieliśmy sobie wszystko: o strachu przed przyszłością, o poczuciu winy, o żalu do siebie nawzajem.
Następnego dnia pani Halina zaproponowała:
— Może pojedziecie na kilka dni do Kazimierza? Ja sobie poradzę. Potrzebujecie czasu tylko dla siebie.
Nie chciałem zostawiać jej samej, ale ona nalegała.
Wyjechaliśmy. Spacerowaliśmy po rynku, piliśmy kawę w małych kawiarniach i rozmawialiśmy godzinami. Odkryliśmy się na nowo. Zrozumieliśmy, jak bardzo pozwoliliśmy żałobie przejąć kontrolę nad naszym życiem.
Po powrocie do domu atmosfera była inna. Pani Halina zaczęła powoli wracać do życia – zapisała się na warsztaty florystyczne, zaczęła spotykać się z sąsiadkami. My z Sarą zaczęliśmy planować przyszłość – własne mieszkanie, może dziecko.
Dziś wiem jedno: to moja teściowa uratowała nasze małżeństwo. To ona miała siłę powiedzieć „dość”, kiedy my byliśmy już na krawędzi.
Często myślę o tym, jak łatwo jest osądzać innych – zwłaszcza teściowe – nie znając ich historii i bólu. Czy potrafilibyście wybaczyć komuś, kto nieświadomie stał się ciężarem? Czy potrafilibyście poprosić o pomoc wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujecie?