Niedziela, która już nie wróci – historia polskiej matki, która straciła rodzinne ciepło
– Mamo, może w tę niedzielę… może byś nie przychodziła? – głos Agnieszki, mojej synowej, drżał lekko, ale nie było w nim miejsca na negocjacje. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, jakbym mogła zetrzeć z siebie to uczucie upokorzenia. W tle bulgotał rosół, a ja czułam, jak coś we mnie pęka.
– Ale… przecież zawsze przychodzę. – Mój głos był cichy, prawie dziecinny. – To nasza tradycja.
Agnieszka spojrzała na mnie z lekkim zniecierpliwieniem. – Wiem, ale… chcielibyśmy spędzić trochę czasu sami. Dzieci mają swoje zajęcia, Michał jest zmęczony po pracy. Może… po prostu odpoczniemy?
Nie odpowiedziałam. Oparłam się o blat, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Michał, mój syn, stał obok, patrząc w podłogę. Nie powiedział ani słowa. To bolało najbardziej.
Wyszłam z ich mieszkania, czując się jak intruz. Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Zofię. – O, już wychodzisz, Basiu? – zapytała z uśmiechem. Skinęłam tylko głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
W domu usiadłam przy stole, patrząc na pusty talerz. Przez lata niedziela była dla mnie świętością. Najpierw z mężem, potem z dziećmi. Po śmierci Andrzeja to właśnie te obiady trzymały mnie przy życiu. Gotowałam dla nich, piekłam sernik, słuchałam śmiechu wnuków. Teraz zostałam sama z ciszą.
Wieczorem zadzwoniła do mnie córka, Kasia. – Mamo, co się stało? Agnieszka mówiła, że byłaś jakaś smutna.
– Nic się nie stało – skłamałam. – Po prostu jestem zmęczona.
Ale Kasia znała mnie lepiej. – Mamo, nie możesz tak wszystkiego brać do siebie. Michał ma swoją rodzinę. Może potrzebują trochę przestrzeni?
– Przestrzeni? – powtórzyłam z goryczą. – A ja? Gdzie jest miejsce dla mnie?
Kasia westchnęła. – Mamo, nie możesz żyć tylko dla nich. Może powinnaś znaleźć coś dla siebie? Zapisać się na jakieś zajęcia? Pójść na spacer z koleżankami?
Zamknęłam oczy. Koleżanki… Większość z nich już nie żyje albo mieszka daleko. Zresztą, co miałabym im powiedzieć? Że własny syn nie chce mnie w domu?
Następne niedziele były jak kara. Siedziałam sama, słuchałam radia, patrzyłam na telefon. Czasem dzwonił Michał, ale rozmowy były krótkie, wymuszone. Wnuki przestały pytać, kiedy przyjdę. Czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Pewnego dnia spotkałam Agnieszkę na rynku. Uśmiechnęła się uprzejmie, ale w jej oczach widziałam ulgę. – Dzień dobry, pani Basiu! Jak się pani czuje?
– Dobrze – odpowiedziałam chłodno. – A wy?
– Wszystko w porządku. Michał dużo pracuje, dzieci mają dużo zajęć… Wie pani, jak to jest.
Nie wiedziałam. Nie znałam już ich życia.
Wieczorem zadzwoniłam do Michała. – Synku, czy coś się stało? Czy zrobiłam coś nie tak?
– Mamo, nie o to chodzi… Po prostu chcemy mieć trochę spokoju. Agnieszka mówi, że czujesz się u nas jak u siebie i czasem trudno jej się rozluźnić.
– Przecież to też mój dom… – wyszeptałam.
– Teraz to nasz dom, mamo. Proszę, zrozum.
Odłożyłam słuchawkę i długo płakałam. Przypomniałam sobie, jak Michał był mały i tulił się do mnie po koszmarach. Jak obiecywał, że zawsze będziemy razem. Jak płakał po śmierci ojca i mówił, że nigdy mnie nie zostawi.
Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku. Patrzyłam na matki z dziećmi i czułam ukłucie zazdrości. Czy kiedyś też stanę się dla moich dzieci ciężarem? Czy każda matka musi przeżyć ten moment, gdy staje się zbędna?
Pewnego dnia spotkałam panią Zofię na ławce. – Basiu, co się dzieje? Wyglądasz na przygaszoną.
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem pokiwała głową.
– Wiesz, ja też to przeżyłam. Moja córka wyjechała do Niemiec i przez lata nie dzwoniła. Myślałam, że umrę z samotności. Ale potem znalazłam klub seniora. Tam poznałam ludzi, którzy też szukali swojego miejsca.
Zastanowiłam się nad jej słowami. Może rzeczywiście powinnam spróbować czegoś nowego? Ale jak zacząć żyć od nowa po sześćdziesiątce?
W kolejną niedzielę upiekłam sernik i zaniosłam go do sąsiadki. Usiadłyśmy razem przy kawie, rozmawiałyśmy o dawnych czasach. Poczułam się potrzebna, choć na chwilę.
Ale wieczorem znów wróciła pustka. Przeglądałam stare zdjęcia: Michał z pierwszym rowerem, Kasia w szkolnym przedstawieniu, Andrzej z uśmiechem obejmujący nas wszystkich. Czy naprawdę wszystko już minęło?
Czasem myślę, że może to ja popełniłam błąd. Może za bardzo chciałam być częścią ich życia? Może powinnam była wcześniej nauczyć się odpuszczać?
Dziś wiem jedno: matka nigdy nie przestaje kochać, nawet jeśli nie ma już dla niej miejsca przy stole.
Czy każda matka musi kiedyś pogodzić się z samotnością? Czy naprawdę nie ma już dla nas miejsca w życiu naszych dzieci?