Nieoczekiwane Spotkanie w Autobusie: Historia Zmęczonego Podróżnika
— Przepraszam, czy chciałaby pani usiąść? — usłyszałam nagle, ledwo trzymając się uchwytu w zatłoczonym autobusie linii 132. Moje ręce drżały od zmęczenia, a nogi miałam jak z waty. Spojrzałam na mężczyznę, który wstał ze swojego miejsca. Był wysoki, miał ciemne włosy i ciepłe spojrzenie. W pierwszej chwili chciałam odmówić — przecież nie jestem aż tak stara ani chora. Ale potem poczułam, jak bardzo potrzebuję tej chwili wytchnienia.
— Dziękuję… — wyszeptałam, siadając z ulgą. Autobus szarpał na zakrętach, a ja miałam wrażenie, że zaraz zasnę. Pracowałam dziś trzynastą godzinę z rzędu w sklepie spożywczym na Pradze. Szefowa znowu kazała mi zostać dłużej, bo koleżanka się rozchorowała. W domu czekała na mnie mama po udarze i młodszy brat, który od miesięcy nie może znaleźć pracy.
— Ciężki dzień? — zapytał nieznajomy, siadając obok mnie na zwolnionym przez kogoś innym miejscu.
— Każdy dzień jest ciężki — odpowiedziałam szczerze, nie mając siły udawać, że wszystko jest w porządku.
— Znam to uczucie — uśmiechnął się smutno. — Ja właśnie wracam z nocnej zmiany na budowie. Czasem mam wrażenie, że żyję tylko po to, żeby pracować i spać.
Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu, wsłuchani w stukot kół i szelest reklamówek. Zaczęliśmy rozmawiać — najpierw o pracy, potem o rodzinie. Okazało się, że Arkadiusz też opiekuje się chorą matką. Jego ojciec odszedł dawno temu, zostawiając ich z długami i pustką.
— Czasem mam ochotę po prostu wysiąść na jakimś przystanku i już nie wracać — powiedziałam cicho, patrząc przez brudną szybę na ciemniejące miasto.
— Ja też… Ale wtedy myślę o mamie. I o tym, że jeśli ja się poddam, to kto jej pomoże?
Poczułam nagle coś dziwnego — jakby ktoś rozumiał mnie lepiej niż ktokolwiek inny przez ostatnie lata. Autobus zatrzymał się gwałtownie; ktoś przeklął pod nosem. Arkadiusz pomógł mi wstać.
— Może napijemy się kiedyś kawy? — zapytał nieśmiało.
Zgodziłam się. Nie wiem dlaczego — może dlatego, że od dawna nikt nie zaprosił mnie nigdzie bezinteresownie.
Następnego dnia spotkaliśmy się w małej kawiarni przy Rondzie Wiatraczna. Rozmawialiśmy godzinami. O marzeniach, które musieliśmy odłożyć na później; o tym, jak trudno jest być silnym dla innych, gdy samemu ma się ochotę krzyczeć z bezsilności.
Z czasem zaczęliśmy widywać się częściej. Mama zauważyła zmianę w moim zachowaniu.
— Zuzia, co się dzieje? Jesteś jakaś inna… — zapytała pewnego wieczoru.
— Poznałam kogoś — odpowiedziałam niepewnie.
Mama spojrzała na mnie z troską i lekkim niepokojem.
— Uważaj na siebie. Nie możesz pozwolić sobie na rozczarowanie. My cię potrzebujemy.
Te słowa bolały bardziej niż chciałam przyznać. Przez całe życie byłam dla innych: dla mamy, dla brata, dla klientów w sklepie. Czy naprawdę nie mogłam być choć trochę dla siebie?
Arkadiusz też miał swoje demony. Jego matka coraz częściej trafiała do szpitala. On sam był coraz bardziej wyczerpany fizycznie i psychicznie. Czasem dzwonił do mnie w środku nocy tylko po to, żeby posłuchać mojego głosu.
Pewnego dnia brat przyszedł do domu pijany. Pokłóciliśmy się strasznie.
— Ty tylko myślisz o sobie! Odkąd poznałaś tego Arkadiusza, wszystko ci jedno! — krzyczał.
— To nieprawda! Cały czas pracuję na was! — odpowiedziałam ze łzami w oczach.
Mama próbowała nas uspokoić, ale jej słowa ginęły wśród naszych oskarżeń i żalu.
Po tej kłótni długo nie mogłam zasnąć. Zadzwoniłam do Arkadiusza.
— Może powinniśmy przestać się spotykać… Wszystko się przez to komplikuje — powiedziałam drżącym głosem.
— Zuzanna… Jeśli teraz zrezygnujesz z siebie, to już nigdy nie będziesz szczęśliwa. Może czas pomyśleć też o sobie?
Nie odpowiedziałam wtedy nic. Ale te słowa wracały do mnie przez kolejne dni jak echo.
W pracy byłam coraz bardziej rozkojarzona. Szefowa zaczęła narzekać na moje błędy. Brat unikał mnie wzrokiem. Mama milczała podczas kolacji.
Któregoś wieczoru wracając autobusem do domu zobaczyłam przez szybę swoje odbicie: zmęczoną twarz trzydziestolatki z podkrążonymi oczami i smutnym uśmiechem. Pomyślałam: ile jeszcze wytrzymam?
Spotkałam się z Arkadiuszem na ławce w parku Skaryszewskim.
— Boję się — powiedziałam cicho. — Boję się być szczęśliwa, bo zawsze wtedy coś tracę.
Arkadiusz objął mnie delikatnie.
— Może czas przestać się bać? Może zasługujemy na coś więcej niż tylko zmęczenie i obowiązki?
Nie wiem, co będzie dalej. Może życie znowu rzuci mi kłody pod nogi. Ale pierwszy raz od dawna czuję, że mam prawo marzyć o czymś więcej niż tylko przetrwanie kolejnego dnia.
Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a bliskimi? Czy można być szczęśliwym bez poczucia winy? Może warto spróbować…