Obcy za drzwiami mojego mieszkania – granice, których nie wolno przekraczać

— Proszę pani, otworzy nam pani? To nasze mieszkanie! — krzyczała kobieta po drugiej stronie drzwi, a jej głos drżał od złości i desperacji. Stałam nieruchomo w przedpokoju, z telefonem w dłoni, serce waliło mi jak oszalałe. Był piątkowy wieczór, miałam w planach obejrzeć film i zadzwonić do mamy, ale zamiast tego czułam się jak bohaterka kiepskiego thrillera.

Nie wiedziałam, co robić. Przez wizjer widziałam kobietę z dwójką dzieci i mężczyznę w skórzanej kurtce. Wyglądali na zmęczonych i rozdrażnionych. — Proszę pani, to jest nasze mieszkanie! Wynajmowaliśmy je przez lata! — powtórzyła kobieta, a dzieci zaczęły płakać.

Zacisnęłam dłoń na klamce. Przez głowę przelatywały mi setki myśli: czy to jakaś pomyłka? Oszustwo? A może właścicielka nie powiedziała mi wszystkiego? Wynajmuję to mieszkanie od trzech miesięcy od pani Grażyny, starszej kobiety z Pragi Południe. Wszystko wydawało się w porządku: umowa, kaucja, klucze. Ale teraz…

— Proszę odejść! Zadzwonię na policję! — krzyknęłam przez drzwi, starając się brzmieć pewnie, choć głos mi się łamał.

— Dzwoń sobie! — odpowiedział mężczyzna. — My tu mieszkaliśmy przez pięć lat! Ta stara oszustka nas wyrzuciła bez słowa!

Czułam, jak narasta we mnie panika. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie rozmowy z panią Grażyną. Czy coś przeoczyłam? Czy mogłam być aż tak naiwna? W głowie słyszałam głos mamy: „Zawsze sprawdzaj ludzi dwa razy, Marto”.

Wybrałam numer właścicielki. Odebrała po kilku sygnałach.

— Pani Grażyno, tu są jacyś ludzie pod moimi drzwiami! Twierdzą, że to ich mieszkanie!

— Niech się pani nie przejmuje, to byli najemcy. Mieli długi, musiałam ich wyrzucić. Proszę nie otwierać i zadzwonić na policję, jeśli będą nachalni — powiedziała spokojnie.

Ale jej głos był dziwnie chłodny. Zawahałam się. Czy naprawdę mogę jej ufać? Czy może ci ludzie rzeczywiście zostali skrzywdzeni?

Za drzwiami rozległ się płacz dziecka.

— Proszę pani… my nie mamy gdzie pójść… — usłyszałam cichy głos kobiety.

Zacisnęłam powieki. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo — ojciec odszedł nagle, mama walczyła o każdy grosz, żebyśmy mieli dach nad głową. Wiedziałam, jak to jest być bezradnym.

Ale teraz to ja byłam odpowiedzialna za to miejsce. Za siebie.

Wróciłam do telefonu i wybrałam numer 112. Ręce mi się trzęsły.

— Proszę przyjechać… ktoś próbuje wejść do mojego mieszkania…

Policja przyjechała po dwudziestu minutach. Przez ten czas obca rodzina siedziała na schodach pod moimi drzwiami. Słyszałam ich rozmowy: kobieta próbowała uspokoić dzieci, mężczyzna przeklinał pod nosem.

Funkcjonariusze rozmawiali z nimi długo. Ja stałam w środku i czekałam na wyrok — czy okaże się, że to ja jestem intruzem?

W końcu zapukali do mnie.

— Pani Marta? Wszystko w porządku? — zapytał młody policjant.

— Tak… tylko… ja nic nie wiedziałam…

— Proszę się nie martwić. Ma pani ważną umowę najmu. Tamci państwo zostali eksmitowani zgodnie z prawem. Ale rozumiemy, że sytuacja jest trudna dla wszystkich.

Kiedy policja wyprowadzała rodzinę z klatki schodowej, kobieta spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Pani też kiedyś może stracić wszystko — powiedziała cicho.

Zamknęłam drzwi i długo stałam oparta o ścianę. Czułam ulgę, ale też ogromny smutek i poczucie winy. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu sama szukałam mieszkania w Warszawie i wiedziałam, jak łatwo można zostać bez dachu nad głową.

Wieczorem zadzwoniła mama.

— Wszystko dobrze? Słyszę po głosie, że coś się stało.

Opowiedziałam jej wszystko. Milczała przez chwilę.

— Czasem musimy postawić granicę, nawet jeśli serce boli — powiedziała w końcu. — Ale pamiętaj: nie jesteś odpowiedzialna za cudze decyzje.

Leżałam potem długo w łóżku i nie mogłam zasnąć. Wciąż słyszałam płacz dzieci za drzwiami. Zastanawiałam się: co bym zrobiła na miejscu tej kobiety? Czy można komuś odmówić pomocy tylko dlatego, że boimy się o siebie?

Od tamtej pory inaczej patrzę na ludzi na ulicy — tych śpiących na ławkach, tych szukających schronienia. Granice są potrzebne, ale czasem kosztują więcej niż nam się wydaje.

Czy naprawdę można spać spokojnie za zamkniętymi drzwiami, wiedząc, że po drugiej stronie ktoś właśnie stracił dom? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?