Opiekunka dla dziewczynki: Historia, która zmieniła moje życie

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam. W progu stała mała dziewczynka z rozczochranymi włosami i oczami szeroko otwartymi ze strachu. Za nią matka – wysoka, blada kobieta, która ledwo patrzyła mi w oczy. – To jest Zosia – powiedziała cicho, jakby przepraszała za jej obecność. – Proszę… Proszę się nią zająć. Ja… ja muszę wyjechać na kilka tygodni.

Nie pytałam o powód. Widziałam po kobiecie, że coś ją goni – może długi, może ktoś jeszcze gorszy. Zosia ściskała w ręku pluszowego królika i patrzyła na mnie tak, jakby czekała na wyrok.

– Cześć, Zosiu. Chcesz się napić kakao? – zapytałam łagodnie.

Nie odpowiedziała. Usiadła na krześle i zaczęła bujać się w przód i w tył. Przez pierwsze dni nie mówiła prawie nic. Budziła się w nocy z krzykiem, a rano miała podkrążone oczy. Kiedy próbowałam ją przytulić, sztywniała jak deska.

Pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz z jej pokoju. Weszłam bez pukania. Zosia siedziała na łóżku, a jej królik leżał na podłodze.

– Zosiu, co się stało?

– Mama… – wyszeptała. – Mama powiedziała, że jak będę niegrzeczna, to już nigdy nie wróci.

Serce mi pękło. Usiadłam obok niej i delikatnie pogłaskałam po głowie.

– Twoja mama wróci. Obiecała mi to.

– Ale ona… ona czasem płacze przez tatę – dodała nagle i schowała twarz w dłoniach.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez kolejne dni próbowałam zdobyć jej zaufanie. Zabierałam ją do parku, piekłyśmy razem ciasteczka, czytałam jej bajki na dobranoc. Powoli zaczęła się otwierać – śmiała się coraz częściej, a pewnego dnia sama złapała mnie za rękę.

Ale wtedy pojawiły się plotki. Sąsiadka z dołu, pani Wioletta, zaczęła rozpowiadać po klatce:

– Ta nowa opiekunka? Słyszałam, że dziecko zostawili jej bez żadnych papierów! Kto wie, co tam się dzieje?

Inna sąsiadka dodała:

– A matka tej małej? Podobno uciekła przed mężem pijakiem! Może jeszcze policja tu przyjdzie?

Czułam na sobie wzrok wszystkich mieszkańców bloku. Gdy szłam z Zosią na plac zabaw, matki odciągały swoje dzieci.

Pewnego dnia zadzwonił domofon. To była matka Zosi – pani Marta.

– Muszę z panią porozmawiać – powiedziała szorstko.

Wpuściłam ją do środka. Zosia rzuciła się jej na szyję, ale kobieta była spięta.

– Słyszałam… słyszałam różne rzeczy – zaczęła Marta. – Że podobno źle się nią zajmujesz. Że…

Poczułam gniew.

– Proszę pani! Robię wszystko, co mogę! Zosia zaczęła się uśmiechać, jeść normalnie, nie budzi się już z krzykiem!

Marta spuściła wzrok.

– Przepraszam… Ja po prostu… Boję się o nią. Jej ojciec… on groził mi przez telefon. Powiedział, że odbierze mi dziecko.

Usiadłyśmy razem przy stole. Marta zaczęła płakać.

– Nie mam nikogo… Moja matka nie żyje, ojciec pił całe życie… A ja? Ja uciekam przed własnym mężem jak szczur! I jeszcze muszę zostawić córkę obcej kobiecie!

Zosia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami.

– Mamo… Nie płacz – wyszeptała i przytuliła się do niej.

Tamtego wieczoru długo rozmawiałyśmy z Martą o wszystkim – o przemocy w domu, o tym jak trudno być samotną matką w Polsce, gdzie wszyscy tylko oceniają i nikt nie pomaga naprawdę. Marta bała się zgłosić sprawę na policję – wiedziała, że jej mąż ma znajomości i potrafi manipulować ludźmi.

Przez kolejne tygodnie żyłyśmy jak w oblężonej twierdzy. Ktoś podrzucił mi kartkę do skrzynki: „Lepiej oddaj dziecko rodzinie albo zgłosimy cię do opieki społecznej”.

Bałam się coraz bardziej – o siebie i o Zosię. Ale nie mogłam jej oddać byle komu.

Pewnego dnia zadzwonił telefon.

– Pani Anno? Tu policja. Musimy panią przesłuchać w sprawie opieki nad Zofią Nowak.

Serce mi stanęło. Pojechałam na komisariat z Martą i Zosią. Tam czekał już jej mąż – wysoki facet z zimnym spojrzeniem.

– To moja córka! – krzyczał. – Ta kobieta ją porwała!

Policjant spojrzał na mnie surowo:

– Czy ma pani jakieś dokumenty upoważniające do opieki nad dzieckiem?

Zadrżałam.

– Nie… Ale matka ją zostawiła pod moją opieką! Ona ucieka przed przemocą!

Marta zaczęła płakać:

– Proszę… On nas bił! Groził mi! Nie mogłam inaczej!

Policjant westchnął ciężko.

– Sprawa trafi do sądu rodzinnego. Do tego czasu dziewczynka zostaje u matki.

Wróciłyśmy do domu razem. Marta była roztrzęsiona.

– Co teraz będzie? On nas znajdzie…

Zosia tuliła się do mnie i szeptała:

– Nie chcę wracać do taty…

Wtedy postanowiłam działać. Pomogłam Marcie znaleźć prawnika od spraw rodzinnych. Razem napisałyśmy pozew o ograniczenie praw rodzicielskich ojcu Zosi. Przez kilka miesięcy walczyłyśmy w sądzie – ja jako świadek, Marta jako matka walcząca o dziecko.

W końcu zapadł wyrok: ojciec miał zakaz zbliżania się do córki i żony. Marta mogła zacząć nowe życie – a ja zostałam dla nich kimś więcej niż tylko opiekunką.

Dziś minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Mieszkamy razem w małym mieszkaniu na warszawskiej Pradze – ja, Marta i Zosia. Tworzymy nietypową rodzinę: trzy kobiety po przejściach, które nauczyły się ufać sobie nawzajem.

Czasem patrzę na Zosię i myślę: ile dzieci w Polsce przeżywa podobny koszmar? Ile kobiet boi się prosić o pomoc? Czy naprawdę musimy być tacy samotni w swoim cierpieniu?

Może ktoś z was zna podobną historię? Może ktoś kiedyś pomógł wam tak jak ja Marcie? Czy warto ufać obcym ludziom? Czekam na wasze komentarze.