Po prostu życie: Gorzki przystanek na ulicy Wspólnej

Gdy autobus zatrzymał się nagle na środku ruchliwej ulicy, aż podskoczyłam na swoim siedzeniu. Przez chwilę wydawało mi się, że to tylko kolejne gwałtowne hamowanie, ale tym razem coś było inaczej. Kierowca, pan Zdzisław, którego znałam z widzenia od lat, spojrzał w lusterko z niepokojem. Ktoś zaklął pod nosem: — No pięknie, jeszcze tego brakowało! — a starsza pani obok mnie ścisnęła mocniej torbę z zakupami, jakby od tego miało zależeć jej życie.

W powietrzu zawisło napięcie — mieszanka irytacji i ciekawości. Ludzie zaczęli szeptać między sobą, ktoś próbował dostrzec przez zaparowane szyby powód postoju. Konduktorka, pani Teresa, przebijając się przez tłum do kabiny kierowcy, otworzyła drzwi i zastygła. Jej twarz pobladła, jakby zobaczyła coś, czego nie powinna. — Proszę państwa, proszę zachować spokój — powiedziała drżącym głosem. — Musimy chwilę poczekać.

Wszyscy zaczęli się niecierpliwić. Ja też. Miałam dziś wrócić wcześniej do domu, bo mama znów dzwoniła z pretensjami: „Kasia, ile razy mam ci powtarzać? Twój brat nie może sam zostać!”. Ale jak miałam jej wytłumaczyć, że praca w sklepie spożywczym to nie biuro i nie mogę po prostu wyjść wcześniej? Że szefowa patrzy na mnie jak na złodzieja czasu za każdym razem, gdy proszę o wolne?

Spojrzałam na zegarek. Była już siedemnasta piętnaście. W domu czekał na mnie Kuba — mój młodszy brat z zespołem Aspergera. Odkąd tata odszedł do innej kobiety i zostawił nas z długami, wszystko spadło na mnie i mamę. Mama pracowała na dwie zmiany w szpitalu, a ja próbowałam pogodzić pracę z opieką nad Kubą i studiami zaocznymi. Czasem miałam wrażenie, że zaraz się uduszę od tego wszystkiego.

Autobus stał dalej. Ludzie zaczęli podnosić głosy. — Co się dzieje? — zapytał ktoś z tyłu. — Może ktoś zasłabł? — domyślała się inna kobieta. Pani Teresa wróciła do środka i powiedziała cicho: — Proszę nie wychodzić, zaraz przyjedzie policja.

Policja? Serce mi przyspieszyło. Próbowałam zadzwonić do mamy, ale oczywiście nie odbierała — pewnie była na dyżurze. Kuba też nie odbierał. Zaczęłam wyobrażać sobie najgorsze: że coś mu się stało, że znów uciekł z domu albo pokłócił się z sąsiadami.

Wtedy usłyszałam płacz dziecka. Odwróciłam się i zobaczyłam małą dziewczynkę przytuloną do swojej mamy. Kobieta próbowała ją uspokoić: — Cicho, kochanie, zaraz pojedziemy dalej… Ale sama wyglądała na przerażoną.

W końcu przez drzwi autobusu wszedł policjant. Miał surową minę i mówił stanowczym głosem: — Proszę państwa, musimy przeprowadzić krótkie przesłuchanie. Ktoś zgłosił kradzież portfela w autobusie.

Zrobiło się jeszcze bardziej nerwowo. Ludzie zaczęli patrzeć na siebie podejrzliwie. Ja poczułam wstyd — bo przecież sama kiedyś byłam niesprawiedliwie oskarżona o kradzież w sklepie, tylko dlatego że byłam zmęczona i zapomniałam zapłacić za bułkę schowaną do kieszeni.

Policjant przechodził od osoby do osoby, zadawał pytania. Kiedy podszedł do mnie, poczułam jak serce wali mi w piersi.
— Imię i nazwisko?
— Katarzyna Nowak.
— Gdzie pani jechała?
— Do domu… Na Wspólną.
— Czy widziała pani coś podejrzanego?
— Nie… Przepraszam, naprawdę nic nie zauważyłam.

Policjant spojrzał mi prosto w oczy i przez chwilę miałam wrażenie, że widzi wszystko: moje zmęczenie, strach i całą tę bezsilność wobec życia.

Po przesłuchaniu atmosfera w autobusie zrobiła się jeszcze gorsza. Ludzie zaczęli szeptać między sobą:
— To pewnie ten chłopak z tyłu… Wygląda podejrzanie.
— Albo ta kobieta z dzieckiem! Zawsze tacy są niewinni…

Nagle starszy pan siedzący naprzeciwko mnie wstał i powiedział głośno:
— Przestańcie! Każdy może mieć gorszy dzień! Może ktoś po prostu się pomylił?

Poczułam wdzięczność do tego człowieka. Sama miałam ochotę krzyknąć: „Czy wy nie widzicie, że wszyscy jesteśmy tu uwięzieni? Każdy z nas ma swoje problemy!” Ale nie miałam siły.

Po godzinie policja pozwoliła nam wysiąść. Wyszłam na ulicę Wspólną z ciężkim sercem i łzami w oczach. Było już ciemno, a ja wiedziałam, że Kuba pewnie siedzi sam w domu i czeka na mnie zmartwiony.

Biegłam przez osiedle, mijając ludzi spieszących się do swoich domów. W głowie kłębiły mi się myśli: czy dam radę to wszystko udźwignąć? Czy mama kiedyś zrozumie, jak bardzo jestem zmęczona? Czy tata kiedyś wróci i przeprosi?

Wpadłam do mieszkania zdyszana. Kuba siedział przy stole i układał puzzle. Spojrzał na mnie poważnie:
— Spóźniłaś się.
— Przepraszam… Autobus miał awarię… — skłamałam.

Nie chciałam go martwić jeszcze bardziej.

Wieczorem mama zadzwoniła:
— Kasia, dlaczego nie odebrałaś?
— Byłam zajęta… Wszystko w porządku.
— Musisz być bardziej odpowiedzialna! Kuba jest twoją rodziną!

Zacisnęłam zęby. Chciałam jej powiedzieć: „A ja? Kto jest moją rodziną? Kto mnie chroni?” Ale tylko westchnęłam i rozłączyłam się.

Leżąc w łóżku patrzyłam w sufit i myślałam o tym dniu. O ludziach w autobusie — każdy miał swoją historię, swoje lęki i tajemnice. O mamie, która nigdy nie pyta jak się czuję. O Kubie, który jest moim całym światem i jednocześnie największym ciężarem.

Czy naprawdę można uciec przed własnym losem? Czy życie to tylko ciąg przypadków i niespełnionych oczekiwań? Może każdy z nas jest trochę jak ten autobus — zatrzymany nagle na środku drogi, bez wyjaśnienia.