Po ślubie zrozumiałam, że wyszłam za maminsynka: Moja walka o własny głos i szczęście
– Nie, Michał, nie będziemy jechać do twojej mamy w każdą niedzielę! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stał w przedpokoju, z kluczami w dłoni, patrząc na mnie jak na kogoś, kto właśnie złamał święte prawo.
– Ale ona się obrazi… – wyszeptał, spuszczając wzrok.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że jestem w pułapce. To nie był nasz dom, nasze życie – to był teatr, w którym główną reżyserką była pani Halina, moja teściowa. Michał był tylko aktorem, a ja… statystką.
Kiedy braliśmy ślub w kościele św. Anny w Warszawie, myślałam, że zaczynamy nowy rozdział. Byłam zakochana, pełna nadziei. Michał był czuły, opiekuńczy, zawsze gotów pomóc. Ale już podczas wesela zauważyłam coś niepokojącego – jego mama nie odstępowała go na krok. Gdy tańczyliśmy pierwszy taniec, stała przy parkiecie i patrzyła na nas z miną, jakby oceniała każdy mój ruch.
Pierwsze tygodnie po ślubie były jak miód z odrobiną goryczy. Mieszkaliśmy w kawalerce na Pradze, ale co weekend jechaliśmy do rodziców Michała na obiad. Pani Halina gotowała rosół i schabowe, a potem zaczynała swoje wykłady: „Agnieszko, Michał lubi mieć skarpetki poukładane kolorami”, „Michał zawsze je śniadanie o ósmej”, „Nie przesadzaj z przyprawami, Michał ma delikatny żołądek”.
Na początku starałam się być miła. Uśmiechałam się, kiwałam głową. Ale z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Michał nie widział problemu. – Mama chce dobrze – powtarzał.
Pewnego dnia wróciłam z pracy zmęczona i zobaczyłam panią Halinę w naszej kuchni. Bez pytania przyszła „pomóc” i zaczęła przestawiać moje rzeczy. – Tu lepiej postawić talerze – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Michał tylko wzruszył ramionami: – Mama zna się na prowadzeniu domu.
Zaczęłam się dusić. Każda decyzja – od wyboru zasłon po planowanie wakacji – musiała być konsultowana z teściową. Gdy zaproponowałam wyjazd nad morze tylko we dwoje, Michał zadzwonił do mamy zapytać, co o tym sądzi.
– Kochanie, mama mówi, że lepiej pojechać w góry, bo nad morzem drogo i dużo ludzi – oznajmił z uśmiechem.
– A co ty o tym sądzisz? – zapytałam z rozpaczą.
Wzruszył ramionami. – Mama wie lepiej.
Czułam się coraz bardziej samotna. Moja własna matka powtarzała: „Agnieszko, musisz walczyć o siebie”. Ale jak? Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią lub obrażonym milczeniem Michała.
Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Michał przyszedł do sypialni.
– Znowu płaczesz? Przecież mama chce dobrze…
– A co ze mną? Ja też chcę dobrze! Chcę mieć męża, a nie chłopca przy mamie!
Patrzył na mnie długo, jakby pierwszy raz widział mnie naprawdę.
Następnego dnia zadzwoniła pani Halina.
– Agnieszko, słyszałam, że nie chcesz przyjeżdżać w niedzielę. Michał jest smutny przez ciebie. Powinnaś się zastanowić nad swoim zachowaniem.
Zadrżały mi ręce. – Pani Halino, to nasze małżeństwo. Proszę pozwolić nam żyć po swojemu.
Usłyszałam tylko ciężkie westchnienie i trzask słuchawki.
Od tego dnia atmosfera zgęstniała jak kisiel. Michał chodził przygaszony, teściowa przestała dzwonić do mnie – teraz dzwoniła tylko do niego.
W pracy byłam coraz bardziej rozkojarzona. Koleżanka zapytała: – Aga, co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. Pokiwała głową: – Musisz postawić granice. Albo on wybierze ciebie, albo mamę.
Bałam się tego ultimatum. Ale wiedziałam, że dłużej tak nie wytrzymam.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole.
– Michał… Jeśli chcesz być z mamą, wróć do niej. Ja chcę mieć męża-partnera, nie synka swojej matki.
Spojrzał na mnie z bólem.
– Nie wiem czy potrafię…
– To zdecyduj. Bo ja już zdecydowałam: chcę być szczęśliwa.
Minęły tygodnie pełne ciszy i napięcia. Michał próbował się zmienić – zaczął sam podejmować drobne decyzje, czasem odmawiał mamie spotkań. Ale za każdym razem widziałam w jego oczach strach przed jej gniewem.
W końcu podjęłam decyzję: wyprowadziłam się na kilka tygodni do koleżanki. Chciałam zobaczyć, czy Michał zawalczy o nas bez wsparcia mamy.
Dzwonił codziennie. Pisał wiadomości: „Tęsknię”, „Chcę spróbować jeszcze raz”, „Zrozumiałem”.
Po miesiącu wróciłam do domu. Michał czekał z bukietem tulipanów i łzami w oczach.
– Przepraszam… Chcę być twoim mężem, nie synkiem mamusi.
Nie wiem co będzie dalej. Uczę się stawiać granice i mówić o swoich potrzebach. Michał też się uczy – powoli i niepewnie.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile jeszcze jestem w stanie poświęcić dla miłości? Czy naprawdę można zmienić kogoś wychowanego przez tak silną matkę? A może powinnam wcześniej zawalczyć o siebie?
Czy wy też mieliście kiedyś poczucie, że wasze życie toczy się według cudzych zasad? Jak znaleźć własny głos wśród tylu oczekiwań?