Pomogłem bezdomnej, a potem usłyszałem, że zrobiłem to źle. Czy dobro naprawdę wraca?
— Po co to robisz, Michał? — głos mojej matki przeszył ciszę kuchni, gdy wróciłem z plastikowym pojemnikiem w ręku. — Przecież ona i tak to zmarnuje.
Zatrzymałem się w progu, czując jak serce wali mi w piersi. Wciąż miałem przed oczami twarz tej kobiety spod sklepu na rogu — brudna kurtka, popękane dłonie, spojrzenie pełne rezygnacji. Stała tam codziennie, a dziś zebrałem się na odwagę, by podejść.
— Dzień dobry, może jest pani głodna? — zapytałem niepewnie.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — Panie, ja od rana nic nie jadłam — wyszeptała.
Nie miałem przy sobie gotówki, więc pobiegłem do pobliskiego baru mlecznego. Zamówiłem dla niej pierogi ruskie i kompot. Wróciłem, podałem jej jedzenie. Uśmiechnęła się przez łzy.
— Dziękuję, synku. Niech ci Bóg wynagrodzi — powiedziała cicho.
Wróciłem do domu z poczuciem, że zrobiłem coś dobrego. Ale matka patrzyła na mnie z wyrzutem.
— Michał, przecież ona może być alkoholiczką! Po co jej pierogi? Trzeba było dać jej bułkę albo herbatę. Takie rzeczy tylko pogarszają sprawę.
Poczułem, jak cała radość ze mnie uchodzi. Ojciec tylko pokręcił głową znad gazety.
— Synu, świat nie jest taki prosty. Pomagasz jednym, a inni patrzą i myślą, że mogą żebrać jeszcze więcej.
Nie rozumiałem tego. Przecież nie dałem jej pieniędzy na alkohol. Dałem jej ciepły posiłek, coś, czego sam bym chciał w trudnej chwili.
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra, Ania.
— Słyszałam od mamy, że znowu pomagasz tym „niewdzięcznym”. Uważaj, bo jeszcze cię wykorzystają.
— Aniu, widziałaś kiedyś ich oczy? — zapytałem cicho. — Tam nie ma nadziei. Chciałem tylko… — urwałem, bo głos mi się załamał.
— Wiem, że masz dobre serce, Michał. Ale świat nie jest czarno-biały — odpowiedziała łagodniej.
Przez kolejne dni nie mogłem przestać myśleć o tej sytuacji. W pracy koledzy śmiali się ze mnie:
— O, nasz święty Samarytanin! Może następnym razem kupisz jej kawior?
Śmiali się, a ja czułem się coraz bardziej samotny ze swoją wrażliwością.
Tydzień później znów zobaczyłem tę kobietę. Tym razem siedziała na ławce z inną bezdomną. Podeszła do mnie, gdy przechodziłem obok.
— Panie Michał… — rozpoznała mnie od razu. — Dziękuję za tamto jedzenie. Dawno nikt nie był dla mnie tak dobry.
Uśmiechnąłem się smutno.
— Nie wszyscy rozumieją, dlaczego to robię — przyznałem.
— Bo ludzie boją się biedy — odpowiedziała cicho. — Boją się, że to ich też może spotkać.
Wróciłem do domu i długo siedziałem w milczeniu. Matka spojrzała na mnie z troską.
— Michał… Może masz rację. Może czasem trzeba po prostu być człowiekiem.
Ale ojciec nie odpuścił:
— Pomagać trzeba z głową. Inaczej sam skończysz na ulicy.
Zacząłem się zastanawiać: czy naprawdę dobro wraca? Czy pomagając innym ryzykuję tylko własny spokój i relacje z bliskimi?
Kilka dni później dostałem list od tej kobiety — znalazła mnie przez znajomego z osiedla. Napisała kilka słów: „Dzięki panu uwierzyłam, że jeszcze mogę być człowiekiem”.
Trzymając ten list w rękach, poczułem łzy pod powiekami. Może nie zmienię świata. Może nawet nie zmienię zdania mojej rodziny. Ale czy to znaczy, że mam przestać próbować?
Czy naprawdę warto pomagać, jeśli spotyka nas za to krytyka? A może właśnie wtedy najbardziej trzeba być po stronie tych słabszych?