Przeprowadzka, która rozbiła nasze życie: Opowieść Haliny

– Co ty pleciesz, Halina! – Marek wrzasnął tak głośno, że aż echo odbiło się od pustych już ścian naszego mieszkania. Stał pośrodku salonu, wymachując rękami, a jego twarz była czerwona ze złości. – Gdzie ja podzieję swój warsztat? Narzędzia? Tam mam pół życia!

Patrzyłam na niego przez łzy, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Wokół nas piętrzyły się kartony, w których zamknęliśmy nasze wspomnienia, zdjęcia, książki, nawet ślubny album. – A gdzie ja podzieję swoją pracę? – odpowiedziałam równie głośno, choć głos mi drżał. – Dwadzieścia lat w jednej firmie! Znają mnie tam, doceniają! Myślisz, że znajdę coś podobnego w tej twojej wsi?

Marek przewrócił oczami i westchnął ciężko. – Halina, przecież już rozmawialiśmy. Tata jest chory. Potrzebuje pomocy. Nie dam rady sam prowadzić warsztatu i opiekować się nim na odległość. Musimy się przeprowadzić.

– A ja? – zapytałam cicho. – Kto się mną zaopiekuje? Kto pomyśli o moich potrzebach?

Przez chwilę panowała cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum ulicy za oknem. Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez dwadzieścia dwa lata byłam żoną Marka. Przez dwadzieścia dwa lata stawiałam jego potrzeby ponad swoimi. Teraz miałam zostawić wszystko – pracę, przyjaciół, miasto, które kochałam – bo on tak zdecydował?

– Halina, proszę cię… – Marek podszedł bliżej i próbował mnie objąć, ale odsunęłam się gwałtownie.

– Nie rozumiesz! – krzyknęłam. – Ja nie chcę tam jechać! Nie chcę zaczynać od zera! Jestem za stara na nowe życie!

Marek spojrzał na mnie z wyrzutem. – To znaczy co? Zostawisz mnie samego?

Nie odpowiedziałam. W mojej głowie kłębiły się myśli: o tym, jak bardzo boję się zmian; o tym, jak bardzo czuję się niewidzialna; o tym, że może już dawno przestaliśmy być partnerami, a staliśmy się tylko współlokatorami dzielącymi rachunki i łóżko.

Następnego dnia Marek zaczął pakować swoje rzeczy do samochodu. Ja siedziałam na kanapie i patrzyłam na niego bez słowa. W pewnym momencie podszedł do mnie i powiedział:

– Halina, jeśli nie chcesz jechać… nie zmuszę cię. Ale ja muszę.

Zacisnęłam pięści. – Więc to koniec?

Spojrzał na mnie długo, jakby próbował zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy. – Chyba tak…

Wyszedł bez słowa. Zostałam sama w pustym mieszkaniu pełnym kartonów i wspomnień.

Przez pierwsze dni chodziłam po domu jak cień. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. W pracy wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem, ale nikt nie wiedział, co powiedzieć. Mama dzwoniła codziennie, próbując mnie pocieszyć:

– Halinko, może to i lepiej? Może wreszcie pomyślisz o sobie?

Ale ja nie umiałam myśleć o sobie. Całe życie byłam dla kogoś: dla Marka, dla dzieci (które już dawno wyfrunęły z domu), dla rodziców…

Pewnego wieczoru zadzwonił Marek.

– Jak się trzymasz? – zapytał cicho.

– Jakoś… – odpowiedziałam.

– Tata pyta o ciebie.

– Przekaż mu pozdrowienia.

Zapadła cisza.

– Halina… czy my naprawdę nie możemy spróbować jeszcze raz?

Poczułam łzy napływające do oczu.

– Marek… ja już nie potrafię. Za dużo się zmieniło.

Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.

Minęły tygodnie. Powoli zaczęłam przyzwyczajać się do samotności. Zaczęłam chodzić na spacery po parku, spotykać się z koleżankami z pracy. Zauważyłam, że świat się nie skończył – choć przez chwilę byłam pewna, że tak będzie.

Któregoś dnia spotkałam w sklepie sąsiadkę, panią Zofię.

– Halinko, jak sobie radzisz?

Uśmiechnęłam się blado.

– Staram się…

– Dobrze robisz. Czasem trzeba postawić na swoim.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc. Może rzeczywiście czasem trzeba pomyśleć o sobie? Może to nie egoizm, tylko zdrowy rozsądek?

Zaczęłam powoli układać swoje życie na nowo. Zapisałam się na kurs języka włoskiego (od zawsze marzyłam o podróży do Rzymu), zaczęłam czytać książki, na które nigdy nie miałam czasu. Odkrywałam siebie na nowo – kobietę z pasjami, marzeniami i odwagą do zmian.

Czasem jeszcze budzę się w nocy i myślę o Marku. Czy jest szczęśliwy? Czy żałuje naszej decyzji? Czy można było to wszystko uratować?

Ale potem patrzę w lustro i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.

Czy naprawdę trzeba poświęcać siebie dla innych? Czy można być szczęśliwym bez kompromisów? Może czasem rozstanie to nie koniec świata… tylko początek czegoś nowego?