Przypadkowa żona: Jak zostałem mężem przez majtki i zwykły upór – historia Bartka i Jagody

— Wkładaj te majtki i wychodź! Za pięć minut będę pod twoją klatką! — wrzasnąłem do słuchawki, ledwo łapiąc oddech po kłótni z matką. To był impuls, głupi żart, który miał rozładować napięcie. Ale Jagoda nie odpowiedziała śmiechem. Zamilkła. Po chwili szepnęła:
— Skąd wiesz, że chodzę po mieszkaniu bez nich?
Zatkało mnie.
— Co?
— No przecież powiedziałeś…
— A ty nie wiesz? Ja, ogólnie rzecz biorąc, widzę każdego, z kim rozmawiam — próbowałem brnąć dalej w żart, choć serce waliło mi jak młot.
— Kłamiesz!
— Nie. A teraz trzymasz słuchawkę w jednej ręce, a drugą… się zasłaniasz.
— OJEJ!!!
Usłyszałem trzask odkładanej słuchawki. Zostałem sam w kuchni, z kubkiem zimnej kawy i poczuciem, że właśnie przekroczyłem jakąś granicę.

Minęło pięć minut. Telefon zadzwonił ponownie.
— Cześć… to ja… jakoś się rozłączyło — jej głos był cichy, jakby niepewny.
Nie dałem jej dojść do siebie:
— Jesteś pewna, że ta koronkowa bielizna ci pasuje?
— OJEJ! — i znów cisza. Tym razem na dziesięć godzin.

W tym czasie zdążyłem pokłócić się z matką o wszystko: o to, że nie mam stałej pracy, że znowu nie zapłaciłem rachunku za prąd, że „ta twoja Jagoda to tylko kłopoty”. Ojciec milczał, jak zwykle. Siedział w pokoju i udawał, że czyta gazetę, ale widziałem kątem oka, jak zaciska pięści. W końcu wyszedłem z domu trzaskając drzwiami.

Wieczorem znów zadzwoniła Jagoda:
— No i jak teraz wyglądam? — zapytała z nutą kokieterii, ale i żalu.
— A skąd mam wiedzieć? Tamto to był tylko żart…
— Żart?.. — zawahała się. — A ja się specjalnie dla ciebie…

Poczułem ukłucie winy.
— Dobra, jadę! — rzuciłem i wybiegłem z mieszkania.

Pod jej blokiem stałem dobre dziesięć minut. Dzwoniłem domofonem, nikt nie otwierał. W końcu drzwi były uchylone. Wszedłem do środka – ciemno, cicho, tylko światło z łazienki sączyło się pod drzwiami. Nagle usłyszałem hałas na klatce schodowej. Dwóch facetów w mundurach wbiegło do mieszkania.

— Policja! Ręce do góry! — krzyknął jeden z nich.

Okazało się, że sąsiedzi wezwali patrol – „podejrzany typ kręci się po klatce”. Jagoda nigdzie nie było. Zabrali mnie na komisariat na Wilanowie. Tam przez godzinę tłumaczyłem się z tego, kim jestem i dlaczego próbowałem wejść do mieszkania dziewczyny bez jej zgody.

Wyszedłem na ulicę po północy. Telefon rozładowany. Przez całą noc chodziłem po mieście jak lunatyk. Nad ranem wróciłem do domu – matka już czekała w kuchni.

— Widzisz? Mówiłam ci! Ta dziewczyna cię zniszczy! — syknęła przez zaciśnięte zęby.

Ojciec tylko westchnął:

— Bartek… ogarnij się.

Nie miałem siły odpowiadać. Położyłem się spać ubrany.

Rano obudził mnie telefon od Piotrka – wspólnego znajomego:

— Stary! Wiesz co się dzieje? Jagoda powiedziała wszystkim, że bierzecie ślub!

— Co?!

— No serio! Jej matka już dzwoniła do mojej mamy, wszyscy gadają!

Zerwałem się z łóżka jak poparzony. Próbowałem dodzwonić się do Jagody – bez skutku. Wyszedłem na balkon zapalić papierosa i zobaczyłem ją na ławce pod blokiem. Siedziała ze swoją matką – panią Grażyną – która patrzyła na mnie jak na największego wroga rodziny.

Zszedłem na dół.

— Bartek, musimy porozmawiać — zaczęła Grażyna bez ogródek.

Jagoda spuściła wzrok.

— Co tu się dzieje? — spytałem cicho.

Grażyna spojrzała mi prosto w oczy:

— Albo bierzesz odpowiedzialność za moją córkę, albo kończysz tę farsę raz na zawsze.

Jagoda zaczęła płakać.

Wróciłem do domu roztrzęsiony. Matka już wiedziała wszystko – plotki rozchodzą się szybciej niż światło w naszym bloku na Ursynowie.

Wieczorem zadzwonił ojciec Jagody:

— Bartek… Chciałbym cię widzieć jutro u nas o siedemnastej. Porozmawiamy jak dorośli ludzie.

Nie spałem całą noc. Rano matka zaczęła pakować mi garnitur:

— Idź tam i pokaż, że jesteś facetem!

Ojciec tylko mruknął:

— Nie daj się stłamsić tej Grażynie…

Spotkanie u Jagody było farsą. Jej ojciec milczał przez większość czasu, Grażyna mówiła za wszystkich:

— Bartek, nie będziemy tolerować niepewności. Albo ślub, albo koniec tej znajomości!

Jagoda patrzyła na mnie błagalnie.

Wyszedłem na balkon zapalić papierosa z jej ojcem.

— Panie Bartku… Ja wiem, że to wszystko nagle… Ale moja żona jest uparta jak osioł. Lepiej się zgodzić niż walczyć — powiedział cicho.

Wróciłem do salonu i powiedziałem:

— Dobrze. Weźmiemy ślub.

Grażyna aż klasnęła w dłonie:

— No to świetnie! Jutro idziemy do urzędu!

Jagoda płakała ze szczęścia i strachu jednocześnie.

Następnego dnia pod urzędem stanu cywilnego zebrała się cała rodzina – moja matka w nowej sukience (kupionej specjalnie na tę okazję), ojciec w garniturze po dziadku (za duży o dwa rozmiary), Grażyna z naręczem kwiatów i całą armią ciotek.

W środku urzędniczka spojrzała na nas podejrzliwie:

— Państwo są pewni?

Jagoda ścisnęła mnie za rękę tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.

Po ślubie było wesele w remizie pod Warszawą – Grażyna zadbała o wszystko: bigos, schabowy, disco polo i ciotka Halina tańcząca na stole już po pierwszym kieliszku.

Wieczorem usiedliśmy z Jagodą na schodach przed remizą.

— No i co teraz? — spytała cicho.

— Teraz jesteśmy małżeństwem — odpowiedziałem równie cicho.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

Wróciliśmy do mojego mieszkania na Ursynowie – matka powitała nas jak bohaterów narodowych:

— No widzisz? Mówiłam ci! Teraz już musisz być odpowiedzialny!

Ojciec tylko poklepał mnie po ramieniu:

— Dasz radę, synu.

Pierwsze tygodnie były trudne – Jagoda płakała wieczorami, tęskniąc za domem; ja kłóciłem się z matką o każdą pierdołę: o pranie, o rachunki, o to, kto ma wynosić śmieci.

Pewnego dnia wybuchła awantura o pierogi – matka twierdziła, że Jagoda nie potrafi gotować; Jagoda zamknęła się w łazience i płakała przez godzinę; ja stałem pod drzwiami i błagałem ją o wybaczenie za całą rodzinę.

Wieczorem usiedliśmy razem na kanapie.

— Bartek… Ty mnie w ogóle kochasz? Czy tylko tak wyszło?

Zamilkłem na chwilę.

— Nie wiem… Ale wiem jedno: bez ciebie jest mi gorzej niż z tobą — odpowiedziałem szczerze.

Uśmiechnęła się przez łzy.

Od tamtej pory zaczęliśmy budować coś własnego – mimo rodzinnych intryg, plotek sąsiadek i wiecznych kłótni o pranie czy rachunki za gaz.

Czasem myślę: czy przypadek może być początkiem prawdziwej miłości? Czy to upór naszych matek sprawił, że dziś jesteśmy razem? A może to my sami wybraliśmy siebie – mimo wszystko?

A wy? Wierzycie w przypadek czy przeznaczenie?