Rodzice Jakuba nigdy mnie nie zaakceptowali: wybrali dla niego „odpowiednią” dziewczynę. Moja walka o miłość w cieniu rodzinnych oczekiwań
— Nie rozumiesz, Jakubie! — głos pani Anny odbił się echem w przestronnym salonie, gdzie ściany zdobiły obrazy znanych polskich malarzy. — Ta dziewczyna nie jest dla ciebie. Zasługujesz na kogoś lepszego!
Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoni cienką kurtkę. Czułam, jak policzki płoną mi ze wstydu i złości. Jakub spojrzał na mnie bezradnie, a ja miałam ochotę uciec, zniknąć, nie słyszeć już nigdy tych słów. Ale zostałam. Może z uporu, może z nadziei.
Jakub był moim światem od liceum. Poznaliśmy się na zajęciach z historii w warszawskim ogólniaku. On — syn profesora i prawniczki, zawsze nienagannie ubrany, z podręcznikiem pod pachą. Ja — córka matki sprzątaczki i ojca, który zniknął zanim nauczyłam się czytać. Mieszkałyśmy z mamą na Bródnie, w bloku z wielkiej płyty. Często brakowało nam na czynsz, a ja dorabiałam po szkole roznosząc ulotki.
Zakochaliśmy się w sobie powoli, nieśmiało. Jakub imponował mi wiedzą i spokojem. Ja pokazywałam mu świat, którego nie znał — świat ludzi walczących o każdy dzień. On zabierał mnie do teatrów i kawiarni na Nowym Świecie, ja uczyłam go jeździć tramwajem i robić zakupy na bazarze.
Pierwszy raz poznałam jego rodziców w trzeciej klasie liceum. Pani Anna podała mi rękę chłodno, pan Marek nawet nie oderwał wzroku od gazety. Rozmowa była sztywna, pełna pytań o moje plany na przyszłość i… milczenia. Wyszłam stamtąd z poczuciem, że nie jestem mile widziana.
Mimo to Jakub trwał przy mnie. Gdy dostałam się na polonistykę na UW, byłam dumna — może teraz spojrzą na mnie inaczej? Ale dla nich to nie wystarczało. — Polonistyka? A co potem? Będziesz uczyć dzieci recytować wierszyki? — zapytała pani Anna z ironicznym uśmiechem.
Przez lata próbowałam zdobyć ich akceptację. Przynosiłam domowe ciasta na święta, pomagałam przy organizacji rodzinnych uroczystości. Zawsze jednak czułam się jak intruz. Ich znajomi — lekarze, adwokaci, profesorowie — patrzyli na mnie z pobłażaniem.
Najgorzej było podczas świąt Bożego Narodzenia dwa lata temu. Siedzieliśmy przy stole, a pani Anna zaczęła opowiadać o córce swoich przyjaciół — Magdzie. Magda właśnie wróciła z Erasmusa w Paryżu, biegle mówiła po francusku i angielsku, miała praktyki w ambasadzie. — Taka dziewczyna to skarb — rzuciła znacząco w stronę Jakuba.
Po kolacji Jakub złapał mnie za rękę i wyszliśmy na balkon.
— Przepraszam cię za nich — powiedział cicho.
— To nie twoja wina — odpowiedziałam, choć serce miałam ściśnięte.
Z czasem presja narastała. Pani Anna coraz częściej dzwoniła do Jakuba z „propozycjami” spotkań z Magdą. Pan Marek sugerował mu staż w kancelarii znajomego ojca Magdy. Czułam się coraz bardziej zbędna.
W końcu wybuchłam.
— Dlaczego pozwalasz im tak mnie traktować? — zapytałam Jakuba pewnego wieczoru.
— Kocham cię! Ale oni… Oni nigdy nie zaakceptują nikogo spoza swojego świata.
— A ty? Co wybierzesz?
Milczał długo. Widziałam w jego oczach walkę — między lojalnością wobec rodziny a uczuciem do mnie.
Wkrótce potem Jakub zaczął się oddalać. Coraz częściej odwoływał spotkania, tłumacząc się nauką lub pracą. Pewnego dnia zobaczyłam go przypadkiem na Krakowskim Przedmieściu — szedł z Magdą pod rękę. Uśmiechali się do siebie.
Wieczorem napisał mi wiadomość: „Musimy porozmawiać”.
Spotkaliśmy się w naszej ulubionej kawiarni na Powiślu. Przyszedł spóźniony, spięty.
— Przepraszam cię… Nie potrafię już walczyć z nimi. Czuję się rozdarty…
— Czyli wybierasz ich?
— Nie wiem… Po prostu nie mam już siły.
Wyszłam stamtąd ze łzami w oczach. Przez kolejne tygodnie żyłam jak w letargu. Mama próbowała mnie pocieszać:
— Jesteś silna, Aniu. Dasz sobie radę bez niego.
Ale ja czułam się pusta.
Minęły miesiące. Skończyłam studia, znalazłam pracę w bibliotece publicznej na Pradze. Powoli zaczęłam odzyskiwać równowagę. Spotykałam się ze znajomymi, czytałam książki, pisałam do szuflady opowiadania o kobietach takich jak ja — niewidzialnych dla świata „lepszych ludzi”.
Czasem widuję Jakuba na mieście — zawsze elegancki, z Magdą u boku. Podobno zaręczyli się niedawno. Gdy nasze spojrzenia się spotykają, widzę w jego oczach cień smutku… albo może to tylko moje wyobrażenie?
Często wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę miłość nie wystarczy, by pokonać mury uprzedzeń? A może to ja powinnam była wcześniej odejść?
Czy wy też kiedyś czuliście się niewystarczający dla czyjejś rodziny? Czy warto walczyć o kogoś za wszelką cenę?