Sąsiad napisał mi list, w którym ocenił moje macierzyństwo. Nie wiedziałam, że zwykła kartka papieru może tak zaboleć…
— Mamo, a czemu pan Jeffrey tak dziwnie na nas patrzy? — zapytała Zosia, kiedy wracałyśmy z placu zabaw. Jej małe rączki ściskały moją dłoń, a ja udawałam, że nie widzę tego spojrzenia zza firanki. Ostatnio coraz częściej czułam na sobie jego wzrok — chłodny, oceniający, jakby czekał tylko na mój błąd.
Weszłyśmy do klatki. Na wycieraczce leżała biała koperta. „Do Ewy Nowak” — napisane drukowanymi literami. Serce zabiło mi mocniej. Otworzyłam ją od razu, jeszcze zanim zdjęłam buty.
„Pani Ewo,
Nie mogę dłużej patrzeć na to, jak zaniedbuje Pani swoje dzieci. Krzyki, płacz i wieczne awantury to nie jest normalne wychowanie. Może powinna się Pani zastanowić nad sobą i tym, jak wpływa Pani na swoje dzieci. Sąsiedzi wszystko słyszą.
Z poważaniem,
Jeffrey z mieszkania 12″
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Zosia patrzyła na mnie z niepokojem.
— Mamusiu, co tam jest?
— Nic ważnego, kochanie — skłamałam, chowając kartkę do kieszeni.
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Siedziałam przy łóżku Antosia i słuchałam jego spokojnego oddechu. Przypominałam sobie każdą sytuację z ostatnich tygodni: jak krzyczałam, bo rozlał sok na nowy dywan; jak płakałam w łazience, bo nie miałam już siły tłumaczyć Zosi, dlaczego tata nie wraca do domu; jak zamykałam się w kuchni, żeby choć przez chwilę nie słyszeć ich kłótni o zabawki.
Czy naprawdę jestem złą matką? Czy Jeffrey ma rację? Przecież robię wszystko sama. Od kiedy Tomek odszedł do tej swojej „koleżanki z pracy”, muszę być i mamą, i tatą. Pracuję zdalnie po nocach, żeby starczyło na rachunki. Dzieci chorują na zmianę, a ja już nie pamiętam, kiedy ostatnio spałam dłużej niż cztery godziny.
Następnego dnia spotkałam go na klatce. Stał przy skrzynkach pocztowych, jakby czekał na mnie specjalnie.
— Dzień dobry — powiedział chłodno.
— Dzień dobry — odpowiedziałam, czując jak cała się spinam.
— Mam nadzieję, że przeczytała Pani mój list. To dla dobra dzieci.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć płaczem albo krzykiem. Ale tylko skinęłam głową i pociągnęłam Zosię za sobą.
Przez kolejne dni czułam się jak pod mikroskopem. Każdy płacz Antosia wydawał mi się głośniejszy niż zwykle. Każda moja podniesiona nuta głosu była jak syrena alarmowa dla całego bloku. Bałam się nawet otworzyć okno.
W końcu nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do mamy.
— Mamo, czy ja naprawdę jestem złą matką? — zapytałam przez łzy.
— Ewa! Przestań! Jesteś najlepszą matką, jaką znam. Masz prawo być zmęczona. Masz prawo czasem krzyknąć. Nie słuchaj ludzi, którzy nic o tobie nie wiedzą!
Ale słowa mamy nie przyniosły ulgi. W głowie wciąż słyszałam ten list: „zaniedbuje Pani swoje dzieci”… „krzyki”… „awantury”…
W pracy też zaczęło się psuć. Szefowa napisała mi maila: „Ewo, musisz poprawić wyniki, bo inaczej będziemy musieli się pożegnać”. A ja nie miałam już siły nawet płakać.
Pewnego wieczoru Zosia przyszła do mnie z rysunkiem: ja i ona trzymamy się za ręce, a obok Antoś z wielkim uśmiechem.
— To my! — powiedziała dumnie. — Jesteśmy szczęśliwi!
Popłakałam się wtedy po raz pierwszy od dawna nie ze złości czy bezsilności, tylko z wdzięczności.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Jeffreyem. Zapukałam do jego drzwi. Otworzył zaskoczony.
— Chciałam tylko powiedzieć… — zaczęłam drżącym głosem — …że nie ma Pan pojęcia, przez co przechodzę każdego dnia. Jeśli naprawdę zależy Panu na moich dzieciach, może zamiast pisać listy, zaproponuje Pan pomoc? Albo chociaż powstrzyma się Pan od oceniania mnie przez ścianę?
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
— Nie wiedziałem… Przepraszam — powiedział w końcu cicho i zamknął drzwi.
Nie wiem, czy coś się zmieniło w jego nastawieniu. Ale ja poczułam ulgę. Może pierwszy raz od miesięcy poczułam się silna.
Wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zosia tuliła się do mnie.
Czy naprawdę musimy być idealni dla innych? Czy wystarczy być wystarczająco dobrym dla tych, których kochamy najbardziej? Co wy o tym myślicie?