Sąsiad, prezenty i gniew mojego męża – historia, która rozdarła moje serce
– Znowu coś przyniósł? – głos Tomka przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam z bukietem tulipanów w ręku, a obok na stole leżała bombonierka. Czułam się jak złodziejka przyłapana na gorącym uczynku.
– To tylko kwiaty, Tomek. I czekoladki. Przecież nie mogę wyrzucić człowieka za drzwi, kiedy stoi z prezentem pod nosem – próbowałam tłumaczyć, choć sama nie byłam pewna, czy to jeszcze niewinna uprzejmość, czy już coś więcej.
Tomek patrzył na mnie z wyrzutem. – Może jeszcze zaproś go na kawę? Albo od razu powiedz, że jesteś wolna! – wybuchł. Jego słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież nie zrobiłam nic złego.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, kiedy pan Andrzej – wdowiec z mieszkania obok – poprosił mnie o pomoc przy komputerze. Zgodziłam się bez wahania. Był miły, trochę zagubiony w nowoczesnym świecie. Po tej pierwszej przysłudze zaczął coraz częściej zaglądać do nas z drobnymi prośbami: a to żarówka do wymiany, a to list do przeczytania. Zawsze dziękował z przesadną uprzejmością, czasem przynosił jabłka ze swojego ogródka.
Ale od jakiegoś czasu prezenty stały się bardziej osobiste. Najpierw kwiaty – raz, drugi, potem coraz częściej. Czekoladki, kawa, nawet perfumy na imieniny. Za każdym razem czułam się coraz bardziej nieswojo.
– Powiedz mu w końcu, żeby przestał! – Tomek nie dawał za wygraną. – To już przesada. Ludzie gadają.
– A co mam zrobić? Obrazi się…
– Lepiej on niż ja! – rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami.
Zostałam sama w kuchni z tulipanami w dłoni. Przez chwilę miałam ochotę rzucić je do śmieci, ale przecież to nie ich wina. Przypomniałam sobie twarz pana Andrzeja – zawsze uśmiechnięty, trochę smutny wzrok. Czy naprawdę miał złe intencje? Czy może po prostu był samotny?
Wieczorem atmosfera w domu była ciężka jak burzowe chmury. Tomek milczał, ja udawałam, że czytam książkę. W końcu nie wytrzymałam:
– Tomek… Przecież wiesz, że cię kocham. To tylko sąsiad.
– Tylko sąsiad? A może już coś więcej? – jego głos był cichy, ale pełen goryczy.
Zrobiło mi się przykro. Przecież nigdy nie dałam mu powodu do zazdrości. Ale czy na pewno? Może powinnam była wcześniej postawić granicę? Może byłam zbyt miła?
Następnego dnia rano usłyszałam pukanie do drzwi. Pan Andrzej stał z kolejnym bukietem róż.
– Dzień dobry, pani Kasiu! Takie piękne dzisiaj kupiłem na rynku… Pomyślałem o pani.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zza moich pleców pojawił się Tomek.
– Proszę już nie przynosić mojej żonie prezentów – powiedział chłodno. – To nie jest w porządku.
Pan Andrzej pobladł i spuścił wzrok.
– Przepraszam… Nie chciałem… Ja tylko…
Zamknęłam drzwi i poczułam ulgę zmieszaną z żalem. Wiedziałam, że to musiało się tak skończyć, ale bolało mnie to bardziej niż sądziłam.
Wieczorem długo rozmawialiśmy z Tomkiem. On mówił o swojej zazdrości i strachu przed utratą mnie. Ja o poczuciu winy i żalu wobec pana Andrzeja.
– Może powinnam była być bardziej stanowcza? – zapytałam cicho.
– Może ja powinienem ci bardziej ufać… – odpowiedział równie cicho.
Minęły tygodnie. Pan Andrzej już się nie pojawiał. Czasem widziałam go przez okno – szedł powoli do sklepu, skulony, jakby nagle postarzał się o kilka lat.
W naszym domu też coś się zmieniło. Tomek stał się bardziej czuły, częściej rozmawialiśmy o uczuciach. Ale gdzieś pod powierzchnią wciąż tliła się niepewność.
Czy można być dobrym człowiekiem dla wszystkich naraz? Czy pomagając jednemu, nie ranimy drugiego? I czy naprawdę można postawić granicę tam, gdzie zaczyna się czyjaś samotność?
Czasem patrzę na puste miejsce pod drzwiami i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy można było to rozwiązać inaczej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?