Siedem powodów do odejścia – historia Marii z Otwocka

— Dość! — wrzasnęłam, trzaskając drzwiami kuchennymi tak mocno, że aż szklanki zadzwoniły w kredensie. — Nie będę już dłużej twoją służącą, rozumiesz to wreszcie?!

Mój mąż, Andrzej, spojrzał na mnie z kanapy, jakby zobaczył ducha. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś do niego dotrze, ale on tylko wzruszył ramionami i wrócił do przeglądania telefonu.

— Znowu ci coś odbiło, Maria? — mruknął. — Daj spokój, nie rób scen. Sąsiadka słyszy.

Wtedy poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez trzydzieści lat byłam dla niego niewidzialna. Gotowałam, prałam, dbałam o dom i dzieci. Zawsze na czas, zawsze z uśmiechem. A on? Nawet nie pamiętał, kiedy mam urodziny. Nawet nie zapytał, jak się czuję po śmierci mojej mamy. Nawet nie zauważył, że od tygodnia śpię w osobnym pokoju.

— Sąsiadka słyszy? — powtórzyłam z goryczą. — Może powinnaś jej opowiedzieć, jak traktujesz własną żonę?

Andrzej tylko przewrócił oczami.

— Przestań dramatyzować. Zrobiłaś obiad? — zapytał beznamiętnie.

Wtedy poczułam, że coś we mnie pęka. To był pierwszy powód do odejścia: obojętność. Obojętność, która zabijała mnie powoli każdego dnia.

Zostawiłam go samego w kuchni i poszłam do sypialni. Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Po cichu, żeby dzieci nie słyszały. Chociaż dzieci… Dzieci już dawno wyfrunęły z domu. Ola mieszkała w Warszawie z narzeczonym, a Tomek wyjechał do Irlandii za pracą. Zostałam sama z Andrzejem i jego wiecznym narzekaniem.

Drugi powód: samotność wśród bliskich. Bo czy można być bardziej samotnym niż wtedy, gdy ktoś jest obok ciebie fizycznie, ale mentalnie już dawno odszedł?

Telefon zadzwonił. To była moja siostra, Ewa.

— Maria? Wszystko w porządku? Słyszałam przez ścianę… — zaczęła ostrożnie.

— Nic nie jest w porządku — odpowiedziałam szczerze. — Chyba już nie dam rady tak żyć.

Ewa westchnęła.

— Może przyjdź do mnie na herbatę? Pogadamy spokojnie.

Przez chwilę się wahałam, ale potem pomyślałam: a co mi szkodzi? Przecież i tak nikt tu na mnie nie czeka.

U Ewy było ciepło i przytulnie. Pachniało ciastem drożdżowym i lawendą. Usiadłyśmy przy stole, a ona nalała mi herbaty z malinami.

— Maria… Ty się boisz odejść? — zapytała nagle.

Zatkało mnie. Bo przecież o tym myślałam od lat. Ale zawsze coś mnie powstrzymywało: dzieci, opinia sąsiadów, strach przed samotnością.

— Boję się wszystkiego — przyznałam cicho. — Boję się, że sobie nie poradzę. Że zostanę sama do końca życia.

Ewa uśmiechnęła się smutno.

— Ale przecież już jesteś sama — powiedziała cicho.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż krzyk Andrzeja.

Trzeci powód: strach przed zmianą. Strach paraliżujący tak bardzo, że lepiej tkwić w nieszczęściu niż spróbować czegoś nowego.

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Andrzej spał już na kanapie przed telewizorem. W kuchni stały brudne talerze po jego kolacji. Nawet nie pomyślał, żeby po sobie posprzątać.

Czwarty powód: brak szacunku. Bo czy można kochać kogoś, kto traktuje cię jak powietrze?

Następnego dnia zadzwoniła Ola.

— Mamo, co się dzieje? Tata pisał do mnie jakieś głupoty na Messengerze… Że robisz awantury?

Zacisnęłam zęby.

— Ola, ja już nie mam siły udawać. Nie jestem szczęśliwa z twoim ojcem.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo… Ale przecież wy zawsze byliście razem…

— Byliśmy razem tylko na zdjęciach — powiedziałam gorzko. — W rzeczywistości od lat jesteśmy osobno.

Ola zaczęła płakać.

— Nie rób tego sobie… ani nam…

Piąty powód: presja rodziny. Bo dzieci zawsze chcą mieć pełną rodzinę, nawet jeśli ta rodzina jest tylko atrapą.

Wieczorem Andrzej wrócił z pracy naburmuszony.

— Co ty nagadałaś Oli?! — wrzasnął od progu. — Robisz ze mnie potwora?!

— Nie muszę nic mówić — odpowiedziałam spokojnie. — Wystarczy popatrzeć na nasze życie.

Rzucił kluczami o stół i wyszedł trzaskając drzwiami.

Szósty powód: agresja słowna i brak wsparcia w trudnych chwilach. Bo kiedy człowiek upada, powinien mieć obok siebie kogoś, kto poda mu rękę – a nie kopnie mocniej.

Przez następne dni chodziliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Andrzej milczał albo rzucał kąśliwe uwagi. Ja sprzątałam dom mechanicznie, jak robot. Wieczorami patrzyłam przez okno na światła Otwocka i zastanawiałam się: czy to już wszystko?

Siódmy powód: utrata nadziei na zmianę. Bo ile razy można wierzyć w cud?

W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Andrzejowi prosto w oczy:

— Odchodzę.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Ty? Dokąd niby pójdziesz? Kto cię zechce w tym wieku?

Zadrżałam cała, ale nie dałam się złamać.

— Może nikt mnie nie zechce. Ale wolę być sama niż z kimś, kto mnie nie szanuje.

Spakowałam walizkę i wyszłam z domu bez oglądania się za siebie. Zamieszkałam u Ewy na kilka tygodni. Było ciężko – płakałam nocami, tęskniłam za dziećmi i nawet za Andrzejem… Ale z każdym dniem czułam się coraz lżejsza.

Ola długo nie mogła mi wybaczyć. Tomek przestał dzwonić na kilka miesięcy. Sąsiedzi patrzyli na mnie jak na trędowatą – „ta, co zostawiła męża”. Ale ja po raz pierwszy od lat poczułam się wolna.

Znalazłam pracę w małym sklepie spożywczym na osiedlu. Poznałam nowych ludzi – panią Halinę z warzywniaka, pana Jurka listonosza… Zaczęłam chodzić na spacery po lesie sosnowym i odkrywać świat na nowo.

Po roku Ola przyjechała do mnie z narzeczonym.

— Mamo… Przepraszam — powiedziała przez łzy. — Teraz rozumiem. Lepiej być szczęśliwą osobno niż nieszczęśliwą razem…

Przytuliłyśmy się mocno i płakałyśmy obie długo.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba mieć odwagę odejść – nawet jeśli wszyscy wokół mówią ci, że to błąd. Bo życie jest tylko jedno i nikt nie przeżyje go za nas.

Czasem pytam siebie: czy gdybym została – byłabym szczęśliwsza? Czy lepiej żałować tego, co się zrobiło… czy tego, czego nigdy się nie odważyło zrobić?