Skrzydła szczęścia: Nowa droga do wspólnego życia
„Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę” – powtarzałam sobie w myślach, patrząc przez brudną szybę autobusu. Słońce zachodziło nad polami, a ja ściskałam w dłoni bilet, który miał zmienić moje życie. Wreszcie. Po tylu latach samotności, poświęceń, nieprzespanych nocach i łzach w poduszkę – jechałam do Stanisława. Do mojego męża. Do nowego życia.
– Mamo, nie musisz się o mnie martwić – powiedział Michał rano, kiedy pakowałam mu ostatnią koszulę do walizki. – Poradzę sobie na studiach. Ty też powinnaś w końcu pomyśleć o sobie.
Uśmiechnął się wtedy tak dojrzale, że aż ścisnęło mnie w gardle. Był moim jedynym dzieckiem, moim światem przez tyle lat. Odkąd odszedł jego ojciec, wszystko robiłam dla Michała. Każda decyzja była podporządkowana jemu. A teraz… miałam go zostawić w innym mieście, dorosłego już chłopaka, i ruszyć na spotkanie własnego szczęścia.
Wysiadłam z autobusu w małym miasteczku pod Lublinem. Stanisław czekał na mnie przy przystanku, z bukietem polnych kwiatów i tym swoim nieśmiałym uśmiechem. Przytulił mnie mocno.
– Haniu, jak dobrze, że już jesteś – wyszeptał mi do ucha.
Byliśmy małżeństwem dopiero dwa lata. Poznaliśmy się przez wspólnych znajomych na weselu kuzynki. On – wdowiec po trudnym małżeństwie, ja – kobieta z bagażem samotności i dorastającym synem. Przez te dwa lata widywaliśmy się tylko w weekendy. Teraz miałam zamieszkać z nim na stałe.
Dom Stanisława był stary, ale zadbany. Pachniało w nim drewnem i świeżo upieczonym chlebem. W kuchni czekała na mnie jego matka, pani Zofia – drobna kobieta o ostrym spojrzeniu.
– Dzień dobry, Hanno – powiedziała chłodno. – Mam nadzieję, że nie będziesz tu tylko gościem.
Zamarłam na chwilę. Wiedziałam, że Zofia nie była zachwycona naszym małżeństwem. Uważała, że Stanisław powinien był zostać sam po śmierci żony i poświęcić się jej opiece.
– Zamierzam tu zostać na zawsze – odpowiedziałam spokojnie.
Przez pierwsze dni wszystko wydawało się nowe i piękne. Stanisław codziennie przynosił mi kawę do łóżka, razem chodziliśmy na spacery po lesie. Wieczorami rozmawialiśmy o przyszłości, o planach na remont domu, o tym, jak będziemy jeździć do Michała na weekendy.
Ale sielanka nie trwała długo. Zofia coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że jestem tu obca.
– U nas zawsze robiło się pierogi inaczej – mówiła z wyrzutem, kiedy próbowałam pomóc w kuchni.
– W moim domu nie zostawia się naczyń na noc w zlewie – rzucała niby od niechcenia.
Stanisław próbował łagodzić sytuację.
– Mamo, daj już spokój Hani – prosił cicho.
Ale Zofia tylko przewracała oczami i wychodziła z kuchni trzaskając drzwiami.
Z czasem zaczęłam czuć się coraz bardziej samotna. Michał dzwonił rzadziej – miał nowe życie, nowych znajomych. Cieszyłam się jego szczęściem, ale bolało mnie to oddalenie.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Stanisława z matką za zamkniętymi drzwiami.
– Ona nigdy nie będzie tu pasować – syczała Zofia. – Po co ci taka kobieta z dzieckiem? Jeszcze ci kłopotów narobi!
– Mamo, kocham ją – odpowiedział cicho Stanisław. – Chcę być z nią szczęśliwy.
Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę byłam tu tylko przeszkodą? Czy mogłam liczyć na prawdziwą rodzinę?
Zaczęły się drobne konflikty o wszystko: o to, jak podlewam kwiaty w ogrodzie; o to, że nie umiem znaleźć miejsca dla swoich rzeczy; o to, że nie znam wszystkich sąsiadów po imieniu. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Któregoś dnia zadzwonił Michał.
– Mamo… źle wyglądasz na kamerce. Co się dzieje?
Nie chciałam go martwić. Uśmiechnęłam się sztucznie.
– Wszystko dobrze, kochanie. Po prostu muszę się przyzwyczaić do nowego miejsca.
Ale Michał znał mnie za dobrze.
– Jeśli coś jest nie tak… wracaj do mnie. Zawsze będziesz moją mamą.
Po tej rozmowie długo płakałam. Czy naprawdę powinnam była tu przyjeżdżać? Czy moje szczęście było warte tej ceny?
Stanisław coraz częściej wracał późno z pracy. Unikał rozmów o matce i naszych problemach. Czułam się coraz bardziej osamotniona i niewidzialna.
Pewnej nocy usiadłam przy kuchennym stole i napisałam list do Michała:
„Synku,
Nie wiem już, czy podjęłam dobrą decyzję. Chciałam być szczęśliwa, ale chyba nie potrafię znaleźć swojego miejsca tutaj. Tęsknię za Tobą i za naszym dawnym życiem…”
Nie wysłałam tego listu. Schowałam go głęboko do szuflady.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać ze Stanisławem otwarcie.
– Staszek… ja tu nie pasuję. Twoja mama mnie nie akceptuje. Czuję się jak cień we własnym domu.
Spojrzał na mnie smutno.
– Haniu… ja też nie wiem już, co robić. Kocham cię, ale nie chcę wybierać między tobą a matką.
Wtedy zrozumiałam: czasem miłość to za mało. Czasem trzeba mieć odwagę odejść albo zawalczyć o siebie inaczej niż dotąd.
Dziś siedzę przy tym samym stole i patrzę przez okno na ogród Zofii. Wciąż tu jestem – jeszcze nie wiem na jak długo. Ale wiem jedno: szczęście to nie tylko bycie z kimś bliskim. To także umiejętność bycia sobą tam, gdzie nikt cię nie chce.
Czy warto było rzucić wszystko dla miłości? Czy można być szczęśliwym w miejscu, gdzie nikt na ciebie nie czeka? Może szczęście to coś więcej niż tylko skrzydła… Może trzeba nauczyć się latać samemu?