„Syn z żoną wprowadzili się do mojego mieszkania”: W dwupokojowym lokalu nagle zabrakło miejsca nawet dla mnie

– Mamo, możemy się u ciebie zatrzymać na jakiś czas? – głos Pawła w słuchawce był napięty, jakby bał się mojej odpowiedzi.

Nie pytał o nic wielkiego. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Dwa pokoje, ja sama od śmierci męża, a oni – młodzi, pogubieni, z walizkami i problemami. – Oczywiście, synku. Przecież zawsze możecie na mnie liczyć – odpowiedziałam bez wahania, nie wiedząc jeszcze, że właśnie otwieram drzwi nie tylko dla nich, ale i dla lawiny emocji, które miały mnie przytłoczyć.

Weszli do mieszkania późnym wieczorem. Paweł niósł dwie torby, a Kasia – jego żona – trzymała pod pachą kota w transporterze. Od razu poczułam, jak powietrze gęstnieje. Kasia ledwo się przywitała, rzuciła „dobry wieczór” i zniknęła w łazience. Paweł spojrzał na mnie przepraszająco. – Mamo, ona jest zmęczona. Cały dzień pakowania, a jeszcze ta sytuacja z właścicielem…

Uśmiechnęłam się blado. – Rozumiem, synku. Rozgośćcie się.

Pierwsza noc minęła spokojnie. Spałam na kanapie w salonie, oddając im swoją sypialnię. Rano obudził mnie zapach kawy i cichy szept Kasi przez telefon: – Nie wiem, ile tu wytrzymam…

Udawałam, że śpię. W gardle rosła mi gula. Przecież chciałam tylko pomóc.

Z każdym dniem robiło się coraz ciaśniej. Kasia pracowała zdalnie przy moim kuchennym stole, rozstawiając laptopa i papiery tak, że nie miałam gdzie postawić kubka z herbatą. Paweł wychodził do pracy wcześnie rano i wracał późno, zmęczony i rozdrażniony. Kot Kasi rozkładał się na moim ulubionym fotelu, zostawiając wszędzie sierść.

Pewnego popołudnia wróciłam ze sklepu i zobaczyłam Kasię płaczącą w kuchni. – Co się stało? – zapytałam ostrożnie.

– Nic… Po prostu… Nie mogę już wytrzymać tej ciasnoty! – wybuchła nagle. – Nie mam gdzie pracować, nie mam gdzie odpocząć! Nawet kot nie ma swojego miejsca!

Zaniemówiłam. Chciałam powiedzieć, że to przecież moje mieszkanie, mój dom… Ale połknęłam słowa.

Wieczorem Paweł próbował łagodzić sytuację. – Mamo, przepraszam za Kasię. Ona jest pod presją… Ja też jestem… Ale to tylko na chwilę.

Tylko na chwilę… Tydzień zamienił się w dwa, potem w trzy. Każdy dzień był jak pole minowe. Wystarczyło jedno nieopatrzne słowo i wybuchała kłótnia.

– Mamo, czy możesz nie wchodzić do kuchni, kiedy Kasia ma spotkanie online? – zapytał Paweł pewnego ranka.

– Ale ja muszę zrobić sobie śniadanie…

– To może poczekaj pół godziny? To ważne dla jej pracy.

Zacisnęłam usta. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Zaczęłam wychodzić na długie spacery. Siedziałam na ławce w parku i patrzyłam na ludzi z dziećmi, na starsze panie rozmawiające o pogodzie. Zazdrościłam im spokoju.

Któregoś dnia spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.

– Coś pani taka smutna? – zapytała życzliwie.

– Syn z żoną się wprowadzili… Miało być na chwilę…

Pani Zofia pokiwała głową ze zrozumieniem. – U mnie było podobnie. Syn z rodziną mieszkał pół roku. Prawie się przez to rozeszliśmy z mężem…

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. W przedpokoju natknęłam się na Kasię.

– Musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.

– Pani Aniu… Ja wiem, że to pani dom. Ale ja już nie mogę tak żyć… Czuję się jak gość, a jednocześnie jakbym wszystko robiła źle…

– Kasiu, ja też czuję się obco we własnym mieszkaniu…

Zapadła cisza.

– Może powinniśmy poszukać czegoś razem? Może większego mieszkania na wynajem? – zaproponowała nagle Kasia.

Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Czy naprawdę chcę mieszkać z nimi na stałe?

Wieczorem rozmawiałam z Pawłem.

– Synku… Ja was kocham i chcę wam pomóc, ale chyba nie potrafię już tak żyć…

Paweł objął mnie mocno.

– Mamo, przepraszam… Myślałem, że to będzie łatwiejsze…

Następnego dnia zaczęli szukać nowego mieszkania. Po dwóch tygodniach wyprowadzili się do kawalerki na drugim końcu miasta.

Zostałam sama w swoim dwupokojowym mieszkaniu. Cisza była głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Przez okno patrzyłam na światła miasta i zastanawiałam się: czy naprawdę można pomóc bliskim bez poświęcania siebie? Czy rodzina zawsze oznacza rezygnację z własnych potrzeb?

Może czasem trzeba nauczyć się mówić „nie”, nawet jeśli serce krzyczy „tak”… Jak wy byście postąpili na moim miejscu?