Synowa poprosiła mnie, żebym rzadziej przychodziła. Przestałam odwiedzać ich dom, aż pewnego dnia zadzwoniła z prośbą o pomoc…
— Pani Zofio, możemy porozmawiać? — głos Kasi drżał, gdy otworzyła mi drzwi. Stałam na wycieraczce z miską gorącego żurku, który Michał uwielbiał od dziecka. W środku czułam niepokój, choć jeszcze nie wiedziałam dlaczego.
Weszłam do środka, zdejmując buty i rozglądając się po ich mieszkaniu. Było cicho. Michała nie było w domu. Kasia zaprosiła mnie do kuchni, gdzie usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Przez chwilę milczała, bawiąc się obrączką na palcu.
— Pani Zofio… — zaczęła znowu, patrząc na mnie niepewnie. — Bardzo doceniam wszystko, co pani dla nas robi. Naprawdę. Ale…
Zamarłam. Słowo „ale” zawsze zwiastuje kłopoty.
— Ale ostatnio… czuję się trochę przytłoczona. Jest pani u nas bardzo często, a ja… czasem chciałabym po prostu pobyć sama z Michałem. Albo nawet sama ze sobą. Proszę się nie gniewać…
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przecież zawsze myślałam, że jestem mile widziana! Kasia zawsze uśmiechała się na mój widok, chwaliła moje pierogi, prosiła o przepisy…
— Oczywiście — odpowiedziałam cicho, starając się ukryć drżenie głosu. — Nie chciałam przeszkadzać.
— Nie przeszkadza pani! — zaprzeczyła szybko. — Po prostu… czasem potrzebuję przestrzeni. To wszystko.
Wyszłam stamtąd jak we śnie. Przez całą drogę do domu powtarzałam sobie jej słowa: „potrzebuję przestrzeni”. Czy naprawdę byłam aż tak nachalna? Czy Michał też tak uważał?
Przez kolejne tygodnie nie odwiedzałam ich wcale. Gotowałam żurek tylko dla siebie i patrzyłam na puste krzesło przy stole. Michał dzwonił rzadziej niż zwykle. Czułam się niepotrzebna, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan codzienności.
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię: Kasia.
— Pani Zofio! — jej głos był roztrzęsiony. — Proszę przyjechać! Michał miał wypadek samochodowy! Jestem sama, nie wiem co robić!
Nie pamiętam nawet, jak ubrałam się i wybiegłam z domu. Wsiadłam do taksówki i całą drogę modliłam się w duchu, żeby nic poważnego się nie stało.
Kasia otworzyła mi drzwi zapłakana, z telefonem w ręku.
— Lekarz powiedział, że Michał jest przytomny, ale musi zostać na obserwacji… Ja… ja nie wiem, jak sobie poradzę sama…
Objęłam ją bez słowa. Po raz pierwszy poczułam jej drżenie i bezradność. Przez całą noc siedziałyśmy razem w kuchni, pijąc herbatę i czekając na telefon ze szpitala.
— Przepraszam — powiedziała nagle Kasia, ocierając łzy rękawem swetra. — Może byłam zbyt szczera wtedy… Ale naprawdę potrzebowałam trochę oddechu. To wszystko było dla mnie nowe: małżeństwo, nowe obowiązki… Czułam się oceniana. Bałam się, że nie sprostam pani oczekiwaniom.
Patrzyłam na nią długo w milczeniu. Wreszcie zrozumiałam: ona też się bała. Tak samo jak ja.
— Kasiu — powiedziałam cicho — ja tylko chciałam pomóc. Chciałam być częścią waszego życia…
— I jest pani — odpowiedziała łamiącym się głosem. — Tylko czasem potrzebuję nauczyć się być żoną po swojemu.
Tej nocy coś się zmieniło między nami. Kiedy rano zadzwonił Michał i powiedział, że wszystko będzie dobrze, obie płakałyśmy ze szczęścia.
Od tamtej pory nasze relacje stały się inne. Rzadziej przychodziłam bez zapowiedzi, ale kiedy już byłam potrzebna — byłam na miejscu bez wahania. Kasia częściej dzwoniła do mnie po radę albo po prostu pogadać o niczym.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam wcześniej dostrzec jej potrzeby? Czy każda teściowa musi przejść przez taki kryzys, żeby zrozumieć swoją rolę? Może to właśnie miłość polega na tym, by umieć zrobić krok w tył i pozwolić młodym żyć po swojemu?
A wy? Czy potrafilibyście odpuścić i zaufać swoim bliskim? Czy łatwo jest znaleźć równowagę między troską a wolnością?