Teściowa chciała pozbyć się mojej córki, ale straciła syna – historia Magdaleny z Gdańska
Obudził mnie szelest plastikowej torby i stukot garnków. Była 5:13 rano, a ja, Magdalena, od razu poczułam znajome napięcie w karku. Wstałam z łóżka, czując, jak serce wali mi w piersi. W kuchni światło raziło w oczy – i zobaczyłam moją dwunastoletnią córkę, Julię, z rozmazanym snem na policzkach, mieszającą jajka w misce. Naprzeciwko niej siedziała moja teściowa, pani Halina, w starym szlafroku, z miną surową jak nauczycielka z PRL-u.
– Julka, co ty tu robisz? – zapytałam ostrzej, niż chciałam.
Córka aż podskoczyła, a jajko wylało się na blat. – Babcia powiedziała, że kobieta powinna wstawać pierwsza i robić śniadanie dla wszystkich…
Zwróciłam się do teściowej:
– Pani Halino, kazała pani mojemu dziecku wstać o piątej rano?
– A co w tym złego? – wzruszyła ramionami. – W moich czasach już byłam po obrządku w oborze. Dzieci muszą się uczyć życia!
Julia nie była córką mojego męża, Pawła. Urodziłam ją jako bardzo młoda dziewczyna, po krótkim i nieudanym małżeństwie z chłopakiem z liceum. Paweł pojawił się w naszym życiu, gdy Julka miała sześć lat. Kochał ją jak własną, ale jego matka nigdy nie pogodziła się z tym, że jej syn „przygarnął cudze dziecko”.
– Nie pozwolę pani tak traktować Julki – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
– Ty mi nie będziesz mówić, co wolno! – syknęła teściowa. – Rozpuściłaś ją! Będzie z niej taka sama nieudacznica jak ty!
Julka spuściła głowę. Widziałam łzy w jej oczach. To był ten moment, kiedy coś we mnie pękło.
– Julka, idź do pokoju i połóż się jeszcze – powiedziałam łagodnie.
– Ona nigdzie nie idzie! – podniosła głos Halina.
Wtedy wszedł Paweł, jeszcze zaspany. – Co tu się dzieje?
– Twoja matka obudziła Julię o piątej rano, żeby robiła śniadanie – powiedziałam drżącym głosem.
Paweł spojrzał na matkę:
– Mamo… po co?
– Bo ktoś musi nauczyć tę dziewczynę życia! Nie jest twoja, nie musisz się nią przejmować!
Paweł spojrzał na mnie i na Julię. – Jest moją córką. I nie pozwolę jej krzywdzić.
Halina aż pobladła ze złości. – To ja cię wychowałam! A teraz wybierasz tę… obcą?!
– Tak – odpowiedział Paweł spokojnie. – Jeśli masz zamiar ją dręczyć, wyjedź do siebie.
Teściowa zaczęła krzyczeć coś o niewdzięczności i „zniszczonej rodzinie”. Paweł odprowadził ją do pokoju i poprosił, żeby się spakowała. Po godzinie wyszła z walizką, rzucając mi spojrzenie pełne nienawiści.
Myślałam, że to koniec. Ale to był dopiero początek wojny.
Tydzień później Halina pojawiła się pod naszym blokiem bez zapowiedzi. Zastała mnie samą w domu.
– Paweł jest? – zapytała chłodno.
– Nie ma go.
– To dobrze. Musimy porozmawiać.
Nie zaprosiłam jej do środka. Stanęłyśmy na klatce schodowej.
– Myślisz, że wygrałaś? Że zabrałaś mi syna? On cię utrzymuje! Ty i twoje dziecko żyjecie na jego koszt!
– Proszę wyjść z mojego życia – odpowiedziałam spokojnie.
Halina zmrużyła oczy:
– Zobaczymy, czy będziesz taka pewna siebie, jak przyjdzie opieka społeczna.
Zamarłam.
– Co pani zrobiła?
– Zgłosiłam was do MOPS-u. Powiedziałam, że zostawiasz Julię samą na całe dnie i zaniedbujesz ją. Może ktoś w końcu się tobą zajmie!
Zamknęłam drzwi przed jej nosem i zadzwoniłam do Pawła. Głos mi się łamał:
– Twoja matka zgłosiła nas do opieki społecznej…
Paweł milczał przez chwilę.
– To koniec kontaktów z nią. Zrobię wszystko, żeby cię ochronić.
Kilka dni później przyszły dwie panie z opieki społecznej. Przeglądały mieszkanie, rozmawiały z Julią. Pytały o szkołę, o to czy czuje się bezpiecznie.
– Mam najlepszą mamę na świecie – powiedziała Julia cicho. – I tatę też…
Panie spojrzały na siebie i uśmiechnęły się do mnie pokrzepiająco.
Po ich wyjściu usiadłam na podłodze w kuchni i rozpłakałam się jak dziecko. Paweł przytulił mnie mocno.
– Już nigdy nie pozwolę jej cię skrzywdzić – powiedział cicho.
Ale Halina nie dawała za wygraną. Rozpuściła plotki po rodzinie Pawła: że jestem leniwa, że manipuluję jego uczuciami, że Julia jest „trudnym dzieckiem” i powinnam ją oddać do domu dziecka. Na święta nikt z rodziny męża nie zaprosił nas do siebie po raz pierwszy od lat.
Julia zaczęła pytać:
– Mamo… czy to przeze mnie?
Serce mi pękało za każdym razem.
W końcu Paweł zabrał mnie na spacer nad Motławą i powiedział:
– Musimy wybrać: albo będziemy żyć własnym życiem i odetniemy się od toksycznych ludzi… albo będziemy ciągle walczyć o ich akceptację.
Wybraliśmy siebie i Julię. Przestaliśmy odbierać telefony od Haliny i reszty rodziny Pawła. Zaczęliśmy budować własne tradycje: wspólne niedzielne śniadania w piżamach, rowery po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, wieczory filmowe pod kocem.
Minął rok. Julia rozkwitła: zaczęła grać w szkolnym teatrze, znalazła przyjaciółkę na całe życie. Ja wróciłam do pracy jako nauczycielka polskiego w liceum. Paweł dostał awans i coraz częściej mówił o kolejnym dziecku.
Czasem jeszcze widuję Halinę na bazarze pod Zielonym Rynkiem. Udaje, że mnie nie zna. Słyszałam od sąsiadki, że bardzo schudła i zamknęła się w sobie po tym wszystkim.
Czy żałuję? Czasem nocą pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można pogodzić lojalność wobec dziecka z próbą utrzymania rodziny? Czy każda matka jest gotowa poświęcić wszystko dla dobra swojego dziecka?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?