Teściowa postawiła mi ultimatum – a ja postawiłam wszystko na jedną kartę. Czy warto walczyć o siebie, nawet jeśli grozi to rozpadem rodziny?
– Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Magda. U nas w domu zawsze się soli – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy blacie, ręce mi drżały, a w gardle rosła gula. To był trzeci raz tego tygodnia, kiedy usłyszałam, że robię coś źle.
Spojrzałam na męża, Pawła, który siedział przy stole z nosem w telefonie. Ani drgnął. Jakby nie słyszał. Jakby nie widział, że codziennie znikam kawałek po kawałku.
– Przepraszam, następnym razem posolę – wymamrotałam, choć miałam ochotę rzucić garnkiem o podłogę. Ale nie zrobiłam tego. Jeszcze nie wtedy.
Od ślubu minęły dwa miesiące. Wprowadziłam się do domu Pawła i jego matki, bo tak było „wygodniej”. Tak naprawdę nie miałam wyboru – wynajem mieszkania w Warszawie był poza naszym zasięgiem, a Paweł powtarzał, że „to tylko na chwilę”.
Ta „chwila” zamieniła się w codzienność pełną drobnych upokorzeń. Teściowa, pani Halina, miała swoje zasady: obiad punkt dwunasta, pranie tylko w środy i soboty, a w niedzielę do kościoła – bez dyskusji. Każde moje odstępstwo kończyło się komentarzem lub cichym westchnieniem rozczarowania.
Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy we troje przy stole, a rozmowy krążyły wokół tego, co robiłam źle: „Magda, nie tak się prasuje koszule”, „Magda, nie zostawiaj kubka na stole”, „Magda, Paweł lubi inną herbatę”. Czułam się jak dziecko na egzaminie, który zawsze oblewam.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam z pracy zmęczona i zziębnięta, usłyszałam rozmowę za drzwiami kuchni:
– Ona nie pasuje do naszej rodziny, Paweł. Zobaczysz, jeszcze cię zostawi – mówiła teściowa ściszonym głosem.
– Mamo, daj spokój…
– Ty nic nie rozumiesz! Ona cię zmieni! Już widzę, jak się rządzi!
Zamarłam. Stałam w przedpokoju z torbą na ramieniu i łzami w oczach. Chciałam wejść i krzyknąć: „Jestem tutaj! Słyszę was!” Ale znów zabrakło mi odwagi.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a Paweł spał spokojnie obok mnie. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Następnego dnia teściowa czekała na mnie w kuchni.
– Musimy porozmawiać – powiedziała chłodno.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Jej spojrzenie było twarde jak granit.
– Albo zaczniesz się dostosowywać do naszych zasad, albo…
Zawiesiła głos.
– Albo co? – zapytałam cicho.
– Albo powinnaś się wyprowadzić. Paweł zostanie tutaj. To jego dom.
Serce mi stanęło. Przez chwilę miałam ochotę przeprosić i obiecać poprawę. Ale coś we mnie pękło.
– Nie jestem tu służącą! – wybuchłam. – Mam prawo żyć po swojemu! Paweł jest moim mężem, a ja jego żoną! Nie będę już dłużej udawać!
W tym momencie wszedł Paweł. Spojrzał na nas zdezorientowany.
– Co się dzieje?
– Twoja matka chce mnie wyrzucić z domu – powiedziałam drżącym głosem.
– Magda…
– Powiedz coś! – krzyknęłam. – Czy naprawdę uważasz, że to jest normalne?
Paweł spuścił wzrok. Milczał przez długą chwilę.
– Mamo… może rzeczywiście przesadzasz…
– Przesadzam?! – teściowa zerwała się z krzesła. – To ja tu całe życie wszystko utrzymuję! To mój dom!
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wstałam i wybiegłam z kuchni. Zamknęłam się w naszej sypialni i zaczęłam pakować rzeczy do torby. Ręce mi się trzęsły, serce waliło jak oszalałe.
Po chwili Paweł wszedł za mną.
– Magda… nie rób tego…
– Nie mogę tu zostać – powiedziałam przez łzy. – Albo wyprowadzimy się razem, albo…
Zawahałam się.
– Albo zostanę sama.
Patrzył na mnie długo. Widziałam w jego oczach strach i bezradność.
– Nie wiem… Nie stać nas na mieszkanie…
– Zawsze można znaleźć rozwiązanie! – przerwałam mu ostro. – Ale ja już nie mogę żyć pod jednym dachem z twoją matką!
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą. Teściowa chodziła obrażona, Paweł unikał rozmów. Ja coraz częściej myślałam o tym, żeby odejść na dobre.
W końcu znalazłam ogłoszenie o tanim pokoju do wynajęcia na Ochocie. Spakowałam walizkę i napisałam Pawłowi wiadomość: „Wyjeżdżam. Jeśli chcesz być ze mną – wiesz gdzie mnie znaleźć.”
Czekałam dwa dni. W końcu zadzwonił.
– Magda… Przepraszam. Chcę spróbować inaczej. Wynajmiemy coś razem…
Zgodziłam się spotkać. Rozmawialiśmy długo o tym, co poszło nie tak. O tym, że czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli boli.
Dziś mieszkamy razem w małym mieszkaniu na Bielanach. Nie jest łatwo – brakuje pieniędzy, czasem kłócimy się o drobiazgi. Ale czuję się wolna i szanowana.
Czasem myślę o tamtym domu i pytam siebie: ile kobiet w Polsce codziennie przeżywa to samo? Ile z nas boi się postawić granicę? Czy naprawdę warto poświęcać siebie dla świętego spokoju?
A Wy? Czy mieliście odwagę zawalczyć o siebie?