Teściowa z pomysłem: „Oddajcie oszczędności, a mieszkanie przepiszę na wnuczkę”. Ale ja nie chcę tam mieszkać wiecznie…
– No i co teraz zamierzacie zrobić z tą Zosią? – głos teściowej przebił się przez ciszę, która zapadła po obiedzie. Siedzieliśmy przy stole w jej mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, a ja czułam, jak ściska mnie w żołądku.
– Mamo, jeszcze nie wiemy – odpowiedział spokojnie mój mąż, Tomek. – Szukamy niani, ale to kosztuje…
– A po co wam niania? Przecież ja mogę się nią zająć! – wykrzyknęła teściowa z triumfem w głosie. – I jeszcze jedno… Mam dla was propozycję.
Wiedziałam już wtedy, że to nie będzie zwykła rozmowa. Teściowa zawsze miała „propozycje”, które kończyły się tym, że wszyscy byliśmy jej coś winni.
– Słuchajcie – zaczęła, poprawiając okulary na nosie. – Przepiszę to mieszkanie na Zosię. Ale…
Zawiesiła głos dramatycznie. Spojrzałam na Tomka. On też wiedział, że zaraz padnie jakieś „ale”.
– Ale musicie mi oddać swoje oszczędności. Przecież i tak to wszystko dla waszej córki! Ja tu będę mieszkać do końca życia, a potem Zosia będzie miała swoje własne M.
Zamarłam. Nasze oszczędności… Wszystko, co odkładaliśmy przez lata: premie z mojej pracy w agencji reklamowej, Tomek dorabiał wieczorami jako grafik. Marzyliśmy o własnym mieszkaniu, o niezależności. A teraz teściowa chciała, żebyśmy oddali jej wszystko w zamian za obietnicę, że kiedyś Zosia odziedziczy to mieszkanie.
– Mamo… – zaczął Tomek niepewnie. – To chyba nie jest takie proste…
– Proste jak drut! – przerwała mu teściowa. – Ja tu będę mieszkać, wy będziecie spokojni o przyszłość dziecka. A pieniądze przydadzą mi się na remont i życie. Przecież wiecie, jak drogo jest teraz w sklepach!
Czułam, jak narasta we mnie bunt. Czy naprawdę mamy oddać wszystko, co mamy? Czy to uczciwe wobec nas i naszej córki?
Wieczorem długo rozmawialiśmy z Tomkiem. On był rozdarty – kochał matkę i nie chciał jej urazić, ale widział też moje łzy i strach w oczach.
– Może to jedyna szansa na mieszkanie dla Zosi? – powiedział cicho. – Ale jeśli mama będzie tu mieszkać do końca życia… To przecież nie wiadomo kiedy Zosia będzie mogła się tu wprowadzić.
– A jeśli coś się stanie? Jeśli mama zmieni zdanie? Przecież to nie jest normalne… Oddać jej wszystko i liczyć na cud?
Następnego dnia zadzwoniłam do mojej mamy. Zawsze była moją opoką.
– Dziecko, nie rób tego – powiedziała stanowczo. – To nie jest uczciwe. Twoja teściowa chce zabezpieczyć siebie kosztem waszego bezpieczeństwa.
Ale Tomek nie potrafił się sprzeciwić matce. Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta jak struna. Teściowa dzwoniła codziennie:
– No i co zdecydowaliście? Pieniądze już mam liczyć?
W pracy byłam cieniem samej siebie. Klienci pytali o nowe projekty, a ja myślami byłam gdzie indziej. Bałam się o przyszłość Zosi, o naszą rodzinę.
Pewnego dnia Tomek wrócił do domu blady jak ściana.
– Mama była dziś u notariusza… Chce już spisywać umowę przedwstępną.
Zaczęłam płakać. Nie ze złości – z bezsilności.
– Tomek… Ja nie chcę tak żyć! Nie chcę być zależna od twojej matki do końca życia! Co jeśli zachoruje? Co jeśli będziemy musieli się nią opiekować? A nasze marzenia?
Tomek usiadł obok mnie i objął mnie mocno.
– Przepraszam… Nie wiem, co robić.
Wtedy podjęłam decyzję.
– Nie oddamy jej tych pieniędzy. Znajdziemy inne rozwiązanie. Może będzie ciężko, może będziemy musieli wynajmować jeszcze kilka lat… Ale nie chcę być zakładniczką czyichś obietnic.
Następnego dnia pojechaliśmy razem do teściowej.
– Mamo – powiedział Tomek stanowczo – dziękujemy za propozycję, ale nie możemy się zgodzić.
Teściowa spojrzała na nas z wyrzutem.
– Myślałam, że zależy wam na dziecku…
– Zależy nam – odpowiedziałam spokojnie. – Dlatego nie możemy ryzykować jej przyszłości.
Wyszliśmy stamtąd w milczeniu. Wiedziałam, że to dopiero początek rodzinnych konfliktów. Ale poczułam ulgę – pierwszy raz od miesięcy mogłam spokojnie zasnąć.
Dziś Zosia ma dwa lata. Wynajmujemy małe mieszkanie na Bielanach, ale jesteśmy razem i nikt nie trzyma nas w szachu. Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy rodzina powinna stawiać takie warunki? Czy warto poświęcać własne marzenia dla obietnic bez pokrycia?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?