Testament, który rozdarł rodzinę: Opowieść o zdradzie, pieniądzach i przebaczeniu
– Jak możesz żądać od niej pieniędzy? Przecież wiesz, że ledwo wiąże koniec z końcem! – głos ciotki Haliny przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą, a w powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba i… czegoś jeszcze. Goryczy.
Nie chciałam podsłuchiwać, ale rozmowa była zbyt głośna, by ją zignorować. Mój mąż, Janek, siedział przy stole z Haliną i swoją siostrą, Martą. To był pierwszy raz od pogrzebu teściowej, kiedy wszyscy spotkaliśmy się w jej domu – teraz już naszym domu. A raczej: ich domu. Bo choć byłam żoną Janka od piętnastu lat, w tej chwili czułam się jak intruz.
– To nie tak, ciociu – Janek próbował zachować spokój, ale widziałam, jak jego dłonie zaciskają się na obrusie. – Mama zostawiła dom nam obojgu. Chcę tylko, żebyśmy podzielili się sprawiedliwie.
Marta spojrzała na niego z wyrzutem. Miała podkrążone oczy i wyglądała na starszą niż swoje trzydzieści dziewięć lat. – Sprawiedliwie? Ty masz firmę, dwa samochody, dzieci w prywatnej szkole! Ja… ja mam tylko ten dom. I kredyt do spłacenia.
Chciałam coś powiedzieć, wesprzeć Janka, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przypomniałam sobie, jak jeszcze kilka miesięcy temu Marta przychodziła do nas na obiady, śmiała się z naszymi dziećmi, opowiadała o swoich problemach w pracy. Teraz patrzyła na nas jak na wrogów.
– Może powinniście sprzedać dom i podzielić się pieniędzmi? – zaproponowała Halina, ale jej głos był pełen rezygnacji.
– Nie mogę! – Marta niemal krzyknęła. – To jedyne miejsce, gdzie czuję się bezpieczna. Tu dorastałam…
Wtedy Janek wybuchł:
– A ja? Myślisz, że dla mnie to łatwe? To też mój dom! Ale nie mogę pozwolić, żeby wszystko przypadło tylko tobie.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Marta rozpłakała się i wybiegła do ogrodu. Zostałam sama z Haliną.
– Dziecko… – westchnęła ciotka. – Pieniądze potrafią zniszczyć nawet najbliższych.
Usiadłam ciężko na krześle. W głowie miałam mętlik: czy powinnam była bardziej wspierać Janka? Czy może powinniśmy odpuścić i pozwolić Marcie zatrzymać dom?
Wieczorem Janek wrócił do domu późno. Siedziałam już w łóżku z książką, ale nie mogłam się skupić.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie chciałem tak wybuchnąć.
– Wiem – odparłam. – Ale… może Marta naprawdę potrzebuje tego domu bardziej niż my?
Janek spojrzał na mnie ze zmęczeniem.
– Zawsze byłem tym odpowiedzialnym. To ja płaciłem za mamę, kiedy była chora. Marta nigdy nie miała pieniędzy… Ale czy to znaczy, że mam zrezygnować ze wszystkiego?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Następne dni były pełne napięcia. Dzieci pytały, dlaczego nie mogą już jeździć do babci. Znajomi dopytywali o sprawy spadkowe. W pracy nie mogłam się skupić; szefowa zauważyła moją rozkojarzoną minę.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Marta.
– Musimy porozmawiać – powiedziała bez zbędnych uprzejmości.
Spotkałyśmy się w kawiarni przy rynku. Było zimno i padał deszcz.
– Wiesz… – zaczęła Marta, mieszając kawę łyżeczką – zawsze czułam się gorsza od Janka. On miał wszystko: dobre oceny, potem firmę… Mama była z niego dumna. Ja… zawsze byłam tą słabszą.
Patrzyłam na nią i nagle zobaczyłam nie rywalkę o dom, ale zagubioną kobietę, która całe życie próbowała dorównać bratu.
– Marta… – zaczęłam niepewnie – może znajdziemy jakieś rozwiązanie? Może moglibyśmy wynająć dom i dzielić się czynszem?
Pokręciła głową.
– Nie chcę pieniędzy. Chcę mieć gdzie wrócić po pracy. Chcę czuć się bezpiecznie.
Wróciłam do domu i opowiedziałam Jankowi o rozmowie.
– Może powinniśmy jej odpuścić? – zaproponowałam cicho.
Janek długo milczał.
– A co z naszymi dziećmi? Co jeśli kiedyś będą musiały walczyć o to samo?
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak łatwo można stracić rodzinę przez pieniądze.
Kilka dni później przyszło pismo od notariusza: Marta oficjalnie zrzekła się swojej części spadku na rzecz Janka. W zamian poprosiła tylko o możliwość mieszkania w domu do końca życia.
Janek podpisał dokumenty bez słowa. Potem długo siedzieliśmy razem w ciszy.
Minęły miesiące. Relacje z Martą powoli zaczęły się odbudowywać. Dzieci znów odwiedzały „dom babci”, choć teraz był to już dom Marty.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy warto było walczyć o pieniądze kosztem rodziny? Czy naprawdę jesteśmy w stanie przebaczyć sobie wszystko?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybierać między rodziną a sprawiedliwością?