Wszystko dla syna, a teraz jesteśmy dla niego nikim. Historia matki, która straciła wiarę w rodzinę
Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. Takiego, po którym w domu zostaje echo, a w sercu – pęknięcie. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, z resztkami obiadu na talerzu. Mój syn, Michał, wrócił z pracy i bez słowa przeszedł do swojego pokoju. Czułam, że coś wisi w powietrzu – od tygodni był drażliwy, nieobecny, coraz częściej rzucał kąśliwe uwagi. Ale tego wieczoru miałam się dowiedzieć, jak bardzo zmienił się mój własny syn.
Michał ma dwadzieścia cztery lata. Od zawsze był naszym oczkiem w głowie – moim i mojego męża, Andrzeja. Nie mieliśmy łatwego życia: Andrzej pracował jako kierowca autobusu miejskiego, ja przez lata byłam kasjerką w Biedronce. Każdą złotówkę oglądaliśmy z dwóch stron, ale Michał nigdy nie chodził głodny ani w podartych butach. Zawsze miał podręczniki, korepetycje z matematyki, a nawet wyjazdy na kolonie nad morze, choć dla nas oznaczało to rezygnację z własnych wakacji.
Tego wieczoru usiedliśmy przy stole. Andrzej jak zwykle czytał gazetę, ja próbowałam zagaić rozmowę.
– Michałku, może zjesz coś ciepłego? – zapytałam cicho.
– Nie jestem już dzieckiem! – odburknął. – I przestańcie mnie tak traktować.
Andrzej spojrzał na mnie znad okularów. Wiedziałam, że zaraz wybuchnie. Ale Michał uprzedził go:
– Mam dość tego mieszkania! Wszyscy moi znajomi już mają swoje kawalerki albo nawet mieszkania po rodzicach. A ja? Siedzę tu jak jakiś nieudacznik!
Zamarłam. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
– Michał, przecież dobrze wiesz, że nie stać nas na kupno drugiego mieszkania – powiedział Andrzej spokojnie.
– To sprzedajcie to! – krzyknął Michał i uderzył pięścią w stół. – Sprzedajcie ten wasz stary dom i kupcie dwie kawalerki! Jedną dla siebie, drugą dla mnie. Przecież to logiczne!
Poczułam, jak robi mi się słabo. Ten dom to całe nasze życie – tu urodziłam Michała, tu przeżyliśmy śmierć mojej mamy, tu Andrzej wracał po nocnych zmianach i zasypiał przy kuchennym stole. Każdy kąt miał swoją historię.
– Synu, to jest nasz dom… – zaczęłam drżącym głosem.
– Wasz dom? A ja co? Ja się tu tylko przechowuję? – rzucił z pogardą.
Andrzej wstał gwałtownie.
– Michał! Dość tego! Jesteś dorosły. Chcesz mieć swoje mieszkanie? To idź do pracy i sobie kup! My całe życie harowaliśmy na ten dom!
Michał spojrzał na niego z nienawiścią.
– Jasne! Bo wy niczego nie rozumiecie! Wszyscy moi znajomi dostali mieszkania od rodziców! Tylko wy jesteście tacy biedni i zacofani! Nawet nie potraficie zadbać o własnego syna!
Wybiegł z kuchni trzaskając drzwiami tak mocno, że aż spadła ramka ze zdjęciem z naszej pierwszej wspólnej Wigilii. Usiadłam na krześle i rozpłakałam się jak dziecko.
Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Michał wychodził rano do pracy, wracał późno wieczorem i zamykał się w swoim pokoju. Nie rozmawiał z nami. Andrzej próbował go zagadywać:
– Michał, może pogadamy jak mężczyźni?
– Nie mam o czym z tobą gadać – odpowiadał lodowato.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam kwestionować wszystko: czy rzeczywiście daliśmy mu za mało? Może powinniśmy byli bardziej oszczędzać? Może powinnam była podjąć drugą pracę? Może Andrzej powinien był wyjechać za granicę?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Teresa.
– Słuchaj, Haniu – powiedziała – słyszałam od sąsiadki, że Michał narzeka na was po całym osiedlu. Mówi, że jesteście skąpi i że przez was nie może się usamodzielnić.
Zrobiło mi się niedobrze. Jak on mógł? Przecież zawsze był taki grzeczny…
Wieczorem postanowiłam porozmawiać z nim szczerze. Zapukałam do jego drzwi.
– Michałku… możemy porozmawiać?
Usiadł na łóżku ze skrzyżowanymi ramionami.
– O czym?
– O nas… O tym wszystkim… Synku, my naprawdę nie mamy pieniędzy na drugie mieszkanie. Gdybyśmy sprzedali dom, zostalibyśmy z niczym… To jest nasza jedyna przystań.
Spojrzał na mnie z pogardą.
– To po co mnie w ogóle mieliście? Po co rodzić dziecko, skoro nie potraficie mu nic zapewnić? Wstyd mi za was!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego w życiu. Wyszłam z jego pokoju i długo płakałam w łazience, żeby Andrzej nie widział.
Od tamtej pory nasze relacje tylko się pogarszały. Michał zaczął przynosić do domu dziewczynę – Patrycję. Była ładna, pewna siebie i bardzo wymagająca.
Pewnego wieczoru usiedli we dwoje w kuchni i rozmawiali głośno tak, żebym słyszała:
– Wiesz co, Patka? Moi starzy są niemożliwi… Nawet nie chcą mi pomóc wystartować w życiu! – narzekał Michał.
– Serio? Moi rodzice od razu dali mi samochód i opłacili wynajem mieszkania w Warszawie… – odpowiedziała dziewczyna z wyższością.
Czułam się upokorzona we własnym domu. Andrzej coraz częściej wychodził na długie spacery albo zamykał się w garażu pod pretekstem majsterkowania.
W końcu przyszedł dzień, kiedy Patrycja została u nas na noc bez pytania o zgodę. Rano przy śniadaniu rzuciła:
– Pani Haniu, a może byście jednak sprzedali ten dom? Przecież to już stara rudera… W nowym bloku byłoby wam wygodniej!
Nie wytrzymałam:
– Patrycjo, to jest nasz dom i nie zamierzamy go sprzedawać dla czyjejś wygody!
Michał zerwał się od stołu:
– Widzisz?! Mówiłem ci! Oni są niereformowalni!
Patrycja przewróciła oczami i wyszła do łazienki.
Po tej scenie Michał przestał się do nas odzywać zupełnie. Zaczął szukać mieszkania na wynajem i pewnego dnia po prostu oznajmił:
– Wyprowadzam się za tydzień. Nie liczcie na to, że będę was odwiedzał.
Andrzej tylko skinął głową. Ja próbowałam go zatrzymać:
– Synku… przecież zawsze możesz wrócić…
– Nie chcę wracać do biedy! – rzucił przez ramię pakując walizki.
Kiedy zamknął za sobą drzwi po raz ostatni, poczułam ulgę pomieszaną z rozpaczą. Przez kilka dni chodziłam po domu jak cień. Andrzej próbował mnie pocieszać:
– Hania… on kiedyś zrozumie…
Ale ja już nie wierzyłam.
Minęły miesiące. Michał dzwoni rzadko – tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje: „Mamo, możesz mi pożyczyć pięćset złotych?”, „Tato, a możesz mi załatwić rabat na części do auta?”. Nigdy nie pyta o nasze zdrowie ani o to, jak sobie radzimy.
Ostatnio spotkałam sąsiadkę na klatce schodowej:
– Haniu… widziałam twojego Michała pod sklepem. Wygląda na zmęczonego… Może tęskni?
Nie wiem już sama. Może rzeczywiście zawiedliśmy jako rodzice? Może powinniśmy byli zrobić więcej? Ale czy naprawdę rodzic musi oddać wszystko – nawet dach nad głową – żeby dziecko było szczęśliwe?
Czasem patrzę na stare zdjęcia: mały Michaś na sankach, pierwsza komunia, świadectwo z paskiem… I pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy miłość naprawdę nie wystarczy?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy rodzic ma prawo powiedzieć „dość”, gdy dziecko żąda coraz więcej? Czy jestem egoistką… czy po prostu matką ze złamanym sercem?