Wyrzucona z balu: Historia Zosi i jej kwiecistej sukienki

– Zosia, nie możesz wejść na salę w tej sukience. – Głos pani Nowak, wychowawczyni, był chłodny i nieznoszący sprzeciwu. Stałam w korytarzu przed wejściem na bal maturalny, ściskając w dłoni kopertówkę, a moje serce waliło jak oszalałe.

– Ale dlaczego? – zapytałam, próbując opanować drżenie głosu. – Przecież to tylko kwiaty…

– Regulamin jasno mówi: suknie jednokolorowe, bez wzorów. – Pani Nowak spojrzała na mnie z wyższością. – Proszę natychmiast opuścić teren szkoły.

Wokół mnie przechodziły koleżanki w pastelowych, nudnych sukniach. Czułam ich spojrzenia na sobie – jedni z politowaniem, inni z satysfakcją. Ktoś szepnął: „Dobrze jej tak, zawsze musiała się wyróżniać”.

Wyszłam na parking, czując jak łzy spływają mi po policzkach i rozmazują makijaż, nad którym mama pracowała przez godzinę. Drżącymi palcami wybrałam numer do Oli.

– Ola… – wyszeptałam, gdy tylko odebrała. – Wyrzucili mnie. Za sukienkę. Ja… ja nie wiem, co robić.

– Co? Przecież wyglądałaś przepięknie! – Ola była oburzona. – To jakaś kpina! Zaraz tam przyjdę.

Ale wiedziałam, że nie pozwolą jej wyjść z sali. Siedziałam więc sama na zimnej ławce pod latarnią, patrząc na światła szkoły i słysząc przez otwarte okno dźwięki „Wehikułu czasu”.

Wróciłam do domu pieszo. Mama otworzyła drzwi i zamarła na mój widok.

– Zosiu… co się stało?

– Wyrzucili mnie z balu – powiedziałam cicho. – Bo miałam kwiecistą sukienkę.

Mama przytuliła mnie mocno, a potem zaczęła płakać razem ze mną. Tata tylko pokręcił głową i mruknął:

– Mówiłem, żebyś wybrała coś prostszego. Po co się wychylać?

Zawsze tak było w naszym domu. Tata powtarzał, że lepiej nie rzucać się w oczy, nie wychodzić przed szereg. Mama próbowała mnie wspierać, ale sama bała się konfliktów.

Przez następne dni czułam się jak cień samej siebie. W szkole nikt nie rozmawiał o niczym innym niż o balu. Koleżanki wrzucały zdjęcia na Instagram, oznaczały się nawzajem pod hashtagiem #najlepszanocżycia. Ja patrzyłam na swoją sukienkę wiszącą na drzwiach szafy i czułam narastającą złość.

Ola przyszła do mnie po lekcjach.

– To była niesprawiedliwość – powiedziała stanowczo. – Powinnaś coś z tym zrobić.

– Co? Napisać skargę? Przecież nikt mnie nie posłucha.

– A może… pojedziesz ze mną na bal mojej kuzynki? – zaproponowała nagle. – Tam nikt nie będzie się czepiał wzorów.

Początkowo nie chciałam się zgodzić. Bałam się kolejnego upokorzenia. Ale Ola była nieustępliwa.

Tydzień później stałam przed lustrem w tej samej sukience. Mama poprawiła mi włosy i uśmiechnęła się smutno:

– Jesteś piękna, Zosiu. Nie pozwól im odebrać ci radości.

Bal u kuzynki Oli był zupełnie inny niż nasz. Ludzie tańczyli bez skrępowania, śmiali się głośno, nikt nie patrzył krzywo na moją sukienkę. Nawet chłopak Oli powiedział:

– Masz najładniejszą kreację na sali!

Przez chwilę poczułam się wolna od wszystkich oczekiwań i zasad. Tańczyłam do upadłego, śmiałam się tak głośno, że bolał mnie brzuch.

Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak łatwo ludzie potrafią zranić innych tylko dlatego, że ktoś jest inny.

W poniedziałek w szkole pani Nowak udawała, że mnie nie widzi. Koleżanki szeptały coś za moimi plecami. Ale ja już nie czułam wstydu.

Wieczorem usiadłam z mamą przy stole.

– Mamo… czy naprawdę warto zawsze się dostosowywać? Czy nie lepiej być sobą, nawet jeśli to boli?

Mama spojrzała na mnie długo i westchnęła:

– Może twoje pokolenie będzie miało więcej odwagi niż moje.

Czasem myślę o tej nocy na parkingu pod szkołą i pytam siebie: ile razy jeszcze pozwolimy innym decydować o naszej wartości? Czy odwaga bycia sobą zawsze musi tyle kosztować?