„Zaprosiłam byłą synową do siebie, bo mój syn stał się obcy. Teraz liczy się tylko wnuk i córka” – Historia matki, która musiała wybrać między rodziną a własnym dzieckiem

– Mamo, nie możesz tego zrobić! – Piotr stał w progu mojego mieszkania, z twarzą czerwoną od gniewu. Jego głos drżał, ale nie wiedziałam już, czy to ze złości, czy z rozpaczy.

Spojrzałam na niego długo. Widziałam w nim chłopca, którego wychowywałam sama, którego tuliłam po nocach, gdy płakał za ojcem. Ale teraz stał przede mną dorosły mężczyzna – i był mi zupełnie obcy.

– Piotrze, nie zostawię Magdy i Antosia na pastwę losu – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem. – Ty ich zostawiłeś. Ja nie potrafię.

Wiedziałam, że to go zaboli. Ale czy nie bolało mnie bardziej patrzeć, jak mój własny syn odwraca się od rodziny?

Piotr dorastał bez ojca. Jego tata, Andrzej, zniknął z naszego życia, gdy Piotr miał siedem lat. „Nie nadaję się do tej rutyny, za dużo odpowiedzialności” – powiedział mi wtedy Andrzej, pakując walizki. Jakby ja, trzy lata młodsza od niego, wiedziała cokolwiek o odpowiedzialności! Ale nie miałam wyboru. Musiałam być matką i ojcem jednocześnie.

Pracowałam na dwa etaty – rano w szkole jako woźna, po południu sprzątałam biura. Piotr był grzecznym dzieckiem, choć zamkniętym w sobie. Zawsze miałam wyrzuty sumienia, że nie mogę mu poświęcić tyle czasu, ile bym chciała. Ale robiłam wszystko, by niczego mu nie brakowało.

Gdy poznał Magdę na studiach w Krakowie, miałam nadzieję, że wreszcie będzie miał prawdziwą rodzinę. Magda była cicha, delikatna, trochę nieśmiała – zupełne przeciwieństwo mojej energicznej córki Kasi. Ale widziałam, jak Piotr przy niej rozkwita.

Pobrali się młodo. Za młodo – powtarzała moja siostra Basia. „Zobaczysz, jeszcze będą kłopoty” – mówiła z przekąsem na każdej rodzinnej imprezie. Nie chciałam jej słuchać. Wierzyłam w mojego syna.

Urodził im się Antoś. Byłam najszczęśliwszą babcią na świecie. Pomagałam im jak mogłam – gotowałam obiady, odbierałam Antosia z przedszkola, gdy Magda wróciła do pracy. Piotr pracował coraz więcej – najpierw w banku, potem w korporacji. Zaczął wracać coraz później do domu.

Pewnego dnia Magda zadzwoniła do mnie zapłakana:

– Pani Zosiu… On… on już drugi tydzień śpi na kanapie… Nie rozmawia ze mną…

Pojechałam do nich natychmiast. Piotr siedział w kuchni z laptopem.

– Synku… Co się dzieje?

– Nic się nie dzieje! – rzucił przez zaciśnięte zęby. – Po prostu… mam dość tego wszystkiego.

– Czego? Rodziny?

Nie odpowiedział.

Kilka tygodni później Magda spakowała rzeczy i wyprowadziła się z Antosiem do swojej matki pod Wieliczkę. Piotr został sam w pustym mieszkaniu.

Przez kilka miesięcy próbowałam go przekonać, żeby zawalczył o rodzinę. Prosiłam, błagałam. On tylko wzruszał ramionami:

– Mamo, to już nie ma sensu. Nie kocham jej.

Nie mogłam tego pojąć. Jak można przestać kochać własną żonę? Jak można zostawić dziecko?

Z czasem kontakt między Piotrem a Antosiem zaczął zanikać. Najpierw widywali się co weekend, potem raz na dwa tygodnie… W końcu Magda przestała odbierać telefony od Piotra.

Wtedy zadzwoniła do mnie:

– Pani Zosiu… Ja już nie daję rady… Mama jest chora, muszę się nią opiekować… Nie mam gdzie mieszkać…

Nie zastanawiałam się ani chwili.

– Przyjedźcie do mnie. Zawsze znajdzie się miejsce dla was.

Kasia była zachwycona – uwielbiała Antosia i traktowała Magdę jak starszą siostrę. Nasz dom znów wypełnił się śmiechem dziecka i zapachem domowego ciasta.

Ale wtedy pojawił się Piotr.

– To jest chore! – krzyczał na mnie w kuchni. – Zapraszasz moją byłą żonę pod swój dach? Przecież to moja sprawa!

– Twoja sprawa? – nie wytrzymałam. – A gdzie byłeś przez ostatnie miesiące? Gdzie byłeś, gdy Antoś płakał za tobą nocami?

Piotr patrzył na mnie z nienawiścią.

– Zawsze stawałaś po stronie innych! Nigdy po mojej!

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Czy naprawdę byłam taką złą matką?

Wieczorami leżałam w łóżku i słuchałam cichego chrapania Antosia za ścianą. Myślałam o tym wszystkim, co przeszliśmy razem z Piotrem: o pierwszym dniu w szkole, o jego maturze, o tym jak płakał po rozstaniu z pierwszą dziewczyną…

A teraz? Teraz był dla mnie kimś obcym.

Magda powoli odzyskiwała spokój ducha. Znalazła pracę w pobliskim sklepie spożywczym. Antoś zaprzyjaźnił się z dziećmi sąsiadów i znów zaczął się uśmiechać.

Kasia pomagała nam jak mogła – robiła zakupy, odbierała Antosia ze szkoły, gotowała obiady na zmianę ze mną i Magdą.

Czasem łapałam się na tym, że czuję się szczęśliwa. Ale zaraz potem przychodziło poczucie winy: przecież mój własny syn jest sam…

Kilka razy próbowałam zadzwonić do Piotra. Odbierał rzadko. Rozmowy były krótkie i chłodne:

– Co u ciebie?
– W porządku.
– Może przyjedziesz na obiad?
– Nie mam czasu.

W końcu przestałam dzwonić.

Dziś mija rok odkąd Magda i Antoś zamieszkali ze mną na stałe. Nasz dom znów tętni życiem – choć czasem czuję się jak zdrajczyni własnego dziecka.

Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć o kontakt z Piotrem bardziej? A może to on powinien dorosnąć i nauczyć się odpowiedzialności?

Czasem patrzę na Antosia bawiącego się z Kasią i myślę: czy naprawdę rodzina to tylko więzy krwi? Czy może to ci, którzy zostają przy nas wtedy, gdy najbardziej ich potrzebujemy?

Może to ja zawiodłam jako matka? A może po prostu wybrałam tych, którzy chcieli być rodziną naprawdę?

Czy wy też musieliście kiedyś wybierać między własnym dzieckiem a tymi, których kochacie? Co byście zrobili na moim miejscu?