Złota klatka, czyli jak straciłam siebie w małżeństwie
– Zosia, dlaczego znowu nie ma obiadu na czas? – głos Michała odbił się echem po kuchni, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. Stałam przy kuchence, mieszając zupę, choć w środku byłam już zupełnie zimna. W oknie odbijała się moja twarz – zmęczona, zgaszona, z oczami, które dawno przestały błyszczeć. Kiedyś myślałam, że miłość to ciepło i bezpieczeństwo. Teraz czułam się jak ptak zamknięty w złotej klatce.
Michała poznałam na studiach w Krakowie. Był czarujący, pewny siebie, zawsze wiedział, czego chce. Mówił, że jestem wyjątkowa, że przy nim będę szczęśliwa. Uwiodły mnie jego słowa i gesty – kwiaty bez okazji, długie spacery po Plantach, wspólne plany na przyszłość. Wierzyłam mu bezgranicznie. Moja mama powtarzała: „Zosiu, uważaj, żebyś nie zatraciła siebie”. Śmiałam się wtedy – przecież miłość to oddanie.
Po ślubie wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw były drobne uwagi: „Może lepiej załóż tę sukienkę”, „Nie rozmawiaj tyle przez telefon z Anią, ona źle na ciebie wpływa”. Potem przyszły kolejne ograniczenia: „Nie musisz już pracować, ja zarobię na nas”, „Po co ci te spotkania z koleżankami?”. Zgodziłam się – przecież chciałam być dobrą żoną. Michał powtarzał: „Dbam o ciebie, chcę dla ciebie najlepiej”.
Z czasem mój świat skurczył się do czterech ścian naszego mieszkania na nowym osiedlu pod Krakowem. Każdy dzień wyglądał tak samo: śniadanie dla Michała, zakupy, sprzątanie, gotowanie obiadu. Czasem pozwalał mi wyjść na spacer z córką, Hanią. Ale nawet wtedy czułam na sobie jego wzrok – kontrolujący, oceniający. Przestałam dzwonić do przyjaciółek. Mama pytała przez telefon: „Zosiu, wszystko w porządku?”. Odpowiadałam: „Tak, mamo. Wszystko dobrze”.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Michała z jego matką:
– Ona powinna bardziej się starać. Dom nie wygląda tak, jak powinien.
– Mamo, ona jest po prostu zmęczona – odpowiedział Michał.
– Zmęczona? Przecież nic nie robi! – usłyszałam przez drzwi.
Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam się niewidzialna. Przestałam być Zosią – stałam się żoną Michała, matką Hani, gospodynią domową. Każdego dnia zakładałam maskę uśmiechu dla sąsiadów i rodziny. W środku krzyczałam z bezsilności.
Najgorsze były wieczory. Michał wracał z pracy i oczekiwał ciszy, porządku i ciepłego posiłku. Gdy coś było nie tak, patrzył na mnie tym chłodnym wzrokiem:
– Znowu nie posprzątałaś łazienki? Co ty robiłaś cały dzień?
Czasem próbowałam tłumaczyć:
– Hania była chora, nie miałam siły…
– Zawsze masz wymówki – przerywał mi bez litości.
Zaczęłam wierzyć, że naprawdę jestem do niczego. Przestałam malować się rano, przestałam czytać książki. Nawet muzyka przestała mnie cieszyć. Czułam się jak cień samej siebie.
Pewnego dnia Hania zapytała:
– Mamusiu, dlaczego płaczesz?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć pięcioletniej dziewczynce, że jej mama zgubiła gdzieś siebie?
Wszystko zmieniło się podczas rodzinnej kolacji u moich rodziców. Mama spojrzała mi głęboko w oczy i powiedziała:
– Zosiu, pamiętasz jeszcze swoje marzenia?
Zaniemówiłam. Przypomniałam sobie małą dziewczynkę z warkoczykami, która chciała zostać pisarką i podróżować po świecie.
Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. Michał spał spokojnie obok mnie, a ja patrzyłam w sufit i myślałam: kiedy ostatni raz byłam szczęśliwa? Czy naprawdę muszę żyć tylko dla innych?
Następnego dnia napisałam do Ani – mojej dawnej przyjaciółki:
„Aniu, czy możemy się spotkać?”
Odpisała natychmiast: „Czekałam na ten dzień od dawna”.
Spotkałyśmy się w kawiarni na Kazimierzu. Bałam się reakcji Michała – powiedziałam mu tylko, że idę na zakupy.
– Zosiu! – Ania uściskała mnie mocno. – Gdzie ty byłaś przez te lata?
Zaczęłam płakać. Opowiedziałam jej wszystko: o samotności, o strachu przed Michałem, o tym, jak bardzo tęsknię za sobą.
– Musisz coś zmienić – powiedziała stanowczo Ania. – Masz prawo być szczęśliwa.
Wróciłam do domu z drżącym sercem. Michał od razu zauważył zmianę:
– Gdzie byłaś tak długo?
– Spotkałam się z Anią.
Patrzył na mnie długo i zimno:
– Nie chcę więcej takich niespodzianek.
Tej nocy podjęłam decyzję. Następnego ranka spakowałam kilka rzeczy Hani i swoje dokumenty. Pojechałyśmy do moich rodziców.
Mama otworzyła drzwi i bez słowa przytuliła mnie mocno.
– Wiedziałam, że kiedyś znajdziesz w sobie siłę – szepnęła.
Michał dzwonił wielokrotnie. Pisał wiadomości: „Wróć”, „Nie możesz mi tego zrobić”, „Zastanów się nad Hanią”. Bałam się przyszłości, ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę.
Dziś mieszkam z Hanią u rodziców. Szukam pracy i powoli odzyskuję siebie. Czasem patrzę w lustro i widzę dawną Zosię – tę z marzeniami i uśmiechem.
Czy można naprawdę zacząć od nowa po tylu latach życia w złotej klatce? Czy mam prawo być szczęśliwa dla siebie samej? Może właśnie teraz nadszedł czas, by odpowiedzieć sobie na te pytania…