„Odeszłam z domu i zostawiłam mamę – siostra uważa mnie za egoistkę, ale nie żałuję ani chwili”
— Znowu wróciłaś po północy! — głos mamy przeszył ciszę kuchni, gdy cicho zamykałam drzwi. — Myślisz, że krowa sama się wydoi? Że świnie same sobie nasypią?
Stałam w progu, z butami w ręku, czując jak serce wali mi w piersi. Anka już siedziała przy stole, z miną sędziego. — Zawsze wszystko na mojej głowie — rzuciła z wyrzutem. — Ty tylko marzysz o wielkim świecie, a tu ktoś musi pracować.
Miałam wtedy siedemnaście lat i czułam się jak ptak w klatce. Nasza wieś pod Radomiem była dla mnie za ciasna, za cicha, za bardzo pachniała obornikiem i rozczarowaniem. Mama od lat sama prowadziła gospodarstwo po tym, jak ojciec odszedł do innej kobiety. Byłyśmy tylko my trzy: mama, Anka i ja – Magda. Każda z nas inna, każda z własnym bagażem żalu.
— Magda, nie możesz tak żyć — mówiła mama, gdy próbowałam tłumaczyć jej swoje marzenia. — Tu jest twoje miejsce. Rodzina to nie tylko obowiązek, to sens.
Ale ja nie chciałam sensu w karmieniu kur czy zbieraniu ziemniaków. Chciałam zobaczyć Warszawę, poczuć zapach kawy w kawiarni, usłyszeć szum tramwajów i gwar ludzi. Chciałam być kimś więcej niż „tą młodszą od Anki”.
Pamiętam dzień, kiedy podjęłam decyzję. Było lato, upał lał się z nieba, a ja stałam na polu z widłami w ręku. Pot ściekał mi po plecach, a dłonie bolały od odcisków. Wtedy poczułam, że jeśli nie wyjadę teraz, zostanę tu na zawsze – zgorzkniała jak ciotka Jadzia z sąsiedztwa.
Wieczorem spakowałam plecak. Mama płakała cicho w kuchni, Anka patrzyła na mnie z pogardą.
— Egoistka — syknęła. — Zostawiasz nas z tym wszystkim.
— Może kiedyś zrozumiesz — odpowiedziałam drżącym głosem.
Wyjechałam do Warszawy. Przez pierwsze tygodnie spałam na materacu u koleżanki ze szkoły. Pracowałam w barze mlecznym przy Marszałkowskiej – za grosze, ale wolna. Każdego dnia uczyłam się miasta: jego zapachów, ludzi, rytmu. Czasem płakałam nocami z tęsknoty za domem i mamą, ale wiedziałam, że nie mogę wrócić.
Mama dzwoniła rzadko. Zawsze pytała: — Jadłaś coś? Masz ciepłe ubranie? Nigdy nie mówiła „wróć” – chyba wiedziała, że to niemożliwe.
Anka przestała się odzywać. Słyszałam od sąsiadki, że jest coraz bardziej zgorzkniała, że narzeka na mnie przy każdej okazji. Że wszystko teraz na jej głowie: krowa, świnie, rachunki.
Mijały miesiące. Znalazłam lepszą pracę w księgarni. Poznałam Pawła – studenta architektury z Pragi Południe. Zakochałam się pierwszy raz naprawdę. Paweł pokazał mi Warszawę nocą: mosty nad Wisłą, stare kino na Mokotowie, knajpki pełne śmiechu i muzyki.
Ale poczucie winy nie dawało mi spokoju. Każde święta spędzałam sama lub z Pawłem – do domu nie miałam odwagi wrócić. Bałam się spojrzeć mamie w oczy i usłyszeć od Anki kolejne „egoistka”.
Pewnego dnia zadzwoniła mama.
— Magda… Anka jest w szpitalu. Przemęczenie. Nie wiem już, co robić.
Serce mi zamarło. Wsiadłam w pierwszy pociąg do domu. W drodze powtarzałam sobie: „To moja wina… To moja wina…”
W domu panowała cisza. Mama była blada i zmęczona jak nigdy wcześniej. Anka leżała w łóżku – wychudzona, z podkrążonymi oczami.
— Po co przyjechałaś? — zapytała słabo. — Żeby zobaczyć jak sobie radzimy bez ciebie?
Usiadłam przy niej i pierwszy raz od lat popłakałyśmy się razem.
— Przepraszam — wyszeptałam. — Ale nie mogłam tu zostać… Dusiłam się.
— Ja też się duszę — odpowiedziała cicho Anka. — Ale ktoś musiał zostać przy mamie.
Mama weszła do pokoju i objęła nas obie.
— Dziewczyny… każda z was ma prawo do swojego życia. Ja już jestem stara… Nie chcę być ciężarem.
Tamtej nocy długo rozmawiałyśmy o wszystkim: o marzeniach, o strachu przed samotnością, o tym, jak trudno być kobietą na polskiej wsi.
Zostałam kilka dni – pomogłam w gospodarstwie, ugotowałam obiad, posprzątałam stodołę. Ale wiedziałam już, że nie wrócę na stałe.
Po powrocie do Warszawy długo myślałam o tym wszystkim. Czy naprawdę byłam egoistką? Czy każdy ma prawo do własnego szczęścia?
Dziś mam trzydzieści lat i własne życie – mieszkanie na Ochocie, pracę w wydawnictwie, Pawła u boku. Z mamą rozmawiamy częściej; Anka powoli mi wybacza.
Ale czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy można być szczęśliwym bez poczucia winy? Czy odwaga do życia po swojemu zawsze musi kogoś ranić?