„Po rozwodzie mojego syna straciłam kontakt z ukochaną synową. Nagle stałam się dla niej obcą osobą”
– Mamo, proszę, nie mieszaj się – głos Pawła był twardy, jakby wbijał mi szpilki prosto w serce. Stał w progu kuchni, a ja ściskałam w dłoniach kubek z herbatą, który nagle wydał mi się za ciężki. Za drzwiami słyszałam cichy szloch Kasi. Moja ukochana synowa płakała, a ja nie mogłam nic zrobić.
Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałam sobie takiej sceny. Kiedy Kasia pojawiła się w życiu Pawła, od razu ją polubiłam. Była inna niż dziewczyny, które wcześniej przyprowadzał do domu – nie udawała, nie grała. Miała ciepły uśmiech i ten błysk w oku, który sprawiał, że chciało się jej słuchać godzinami. Na początku byłam ostrożna – wiadomo, każda matka chce dobrze dla swojego dziecka. Ale z czasem… Z czasem pokochałam ją jak własną córkę.
Pamiętam nasze pierwsze wspólne święta. Kasia przyszła z własnoręcznie upieczonym sernikiem i nieśmiało zapytała, czy może pomóc przy stole. Moja mama zawsze powtarzała: „Po tym poznasz dobrą dziewczynę – czy chce być częścią rodziny”. Kasia chciała. Siedziałyśmy razem w kuchni, śmiałyśmy się z Pawła, który nieudolnie obierał ziemniaki. Wtedy myślałam, że tak już będzie zawsze.
Ale życie potrafi zaskoczyć. Zaczęło się niewinnie – drobne sprzeczki, coraz częstsze ciche dni. Paweł wracał późno z pracy, Kasia była coraz bardziej zamknięta w sobie. Próbowałam rozmawiać z obojgiem, ale zawsze słyszałam to samo: „Mamo, to nasze sprawy”.
Pewnego dnia Paweł zadzwonił do mnie późnym wieczorem. – Mamo, rozwodzimy się – powiedział bez emocji. Myślałam, że to żart. Przecież byli tacy szczęśliwi! Przecież mieli plany na przyszłość! Ale kiedy zobaczyłam Kasię kilka dni później, wiedziałam już, że to koniec.
Przyszła po swoje rzeczy. Stałyśmy w przedpokoju, obie milczące, obie zagubione. – Kasiu… – zaczęłam niepewnie. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować… – urwałam, bo zobaczyłam łzy w jej oczach.
– Dziękuję, pani Haniu – odpowiedziała cicho. „Pani Haniu”. Tak mnie jeszcze nigdy nie nazwała. Zawsze byłam „mama Hania”, „mamusiu”, czasem nawet po prostu „mamo”. Teraz byłam dla niej obca.
Przez kolejne tygodnie próbowałam się z nią kontaktować. Pisałam wiadomości na Messengerze: „Jak się czujesz?”, „Może spotkamy się na kawę?”. Odpowiedzi były krótkie, zdawkowe albo nie było ich wcale. Paweł unikał tematu jak ognia.
– Mamo, daj jej spokój – mówił zirytowany. – To już nie jest twoja sprawa.
Ale jak mogło przestać być moją sprawą? Przecież przez tyle lat była częścią naszej rodziny! Gotowałam dla niej rosół, słuchałam jej zwierzeń o pracy i koleżankach, razem śmiałyśmy się z głupich komedii w telewizji. Czy to wszystko naprawdę nic nie znaczyło?
Najgorsze były święta. Stół wydawał się za duży, a cisza między mną a Pawłem bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa. Zamiast śmiechu Kasi słyszałam tylko tykanie zegara i własne myśli: „Co zrobiłam źle? Czy mogłam temu zapobiec?”
Z czasem zaczęły do mnie docierać plotki od sąsiadek i koleżanek z pracy: że Paweł już kogoś ma, że Kasia wyjechała do Wrocławia, że podobno spotyka się z kimś nowym. Każda taka informacja bolała jak ukłucie igły. Próbowałam tłumaczyć sobie, że to normalne – ludzie rozchodzą się i układają życie na nowo. Ale ja nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że straciłam nie tylko synową, ale też przyjaciółkę.
Któregoś dnia spotkałam Kasię przypadkiem w sklepie spożywczym na osiedlu. Stała przy półce z makaronami, wyglądała na zmęczoną i smutną. Przez chwilę zastanawiałam się, czy podejść. W końcu podeszłam.
– Kasiu… – zaczęłam cicho.
Spojrzała na mnie zaskoczona, a potem spuściła wzrok.
– Dzień dobry, pani Haniu.
Znowu to samo – dystans, chłód.
– Jak się trzymasz? – zapytałam niepewnie.
Wzruszyła ramionami.
– Jakoś leci.
Chciałam powiedzieć coś więcej – zaproponować kawę, rozmowę, cokolwiek. Ale widziałam w jej oczach mur nie do przeskoczenia.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebować… – powtórzyłam bezradnie.
– Dziękuję – przerwała mi szybko i odwróciła się do półki.
Wyszłam ze sklepu ze ściśniętym gardłem i łzami w oczach. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Paweł coraz rzadziej do mnie dzwoni, a ja coraz częściej łapię się na tym, że wspominam dawne czasy – nasze wspólne obiady, rozmowy do późna w nocy, śmiech Kasi rozbrzmiewający po całym mieszkaniu.
Czasem zastanawiam się, czy można być matką i teściową jednocześnie, nie tracąc siebie? Czy relacje rodzinne naprawdę muszą kończyć się wraz z rozwodem? Może powinnam była bardziej trzymać dystans? A może właśnie wtedy powinnam była walczyć o naszą więź?
Dziś wiem jedno: strata synowej boli niemal tak samo jak strata dziecka. I choć świat idzie dalej, ja wciąż czekam na wiadomość od Kasi. Może kiedyś jeszcze usiądziemy razem przy stole i znów poczuję się potrzebna?
Czy naprawdę musimy wybierać strony po rozstaniu bliskich? Czy można kochać kogoś dalej – nawet jeśli już nie jest częścią naszej rodziny?