Wszystko się zmieniło w jeden weekend u babci: Kiedy Staś błagał, by zabrać go do domu
– Mamo, proszę… zabierz mnie stąd. – Staś miał łzy w oczach, a jego głos drżał. Siedział skulony na kanapie w salonie mojej mamy, ściskając w dłoniach ukochanego misia. Była sobota wieczór, a ja czułam się jak najgorsza matka świata.
Jeszcze rano wydawało mi się, że to będzie zwykły weekend. Z Piotrem od dawna planowaliśmy trochę czasu tylko dla siebie – kino, kolacja, może spacer po parku. Mama sama zaproponowała, żebyśmy przywieźli dzieci do niej na dwa dni. „Niech się pobawią z kuzynami, a wy odpoczniecie” – mówiła z uśmiechem. Zgodziłam się bez wahania. Przecież Staś i jego starsza siostra Zosia zawsze uwielbiali wizyty u babci. Tak mi się wydawało.
Już w samochodzie Staś był cichy. Zosia trajkotała o wszystkim i o niczym, a on patrzył przez okno i milczał. Próbowałam go zagadnąć:
– Co jest, Stasiu? Coś się stało?
– Nic… – odpowiedział cicho.
Zignorowałam to. Może był zmęczony po przedszkolu? Może pokłócił się z kolegą? Nie chciałam drążyć.
Po południu zadzwoniła mama: „Staś nie chce jeść obiadu. Mówi, że boli go brzuszek.”
– Daj mu trochę czasu – poradziłam. – Pewnie zaraz mu przejdzie.
Wieczorem telefon zadzwonił znowu. Tym razem to był Staś. Słyszałam jego cichy szloch:
– Mamo… przyjedź po mnie…
Serce mi zamarło. Piotr spojrzał na mnie z niepokojem:
– Co się dzieje?
– Staś płacze. Chce wracać do domu.
W tle słyszałam głos mamy:
– Przesadza! Nic mu nie jest! Rozpieszczenie to wszystko! Kiedyś dzieci nie miały takich fanaberii.
Poczułam narastającą złość i bezradność. Przecież to moja mama! Zawsze powtarzała, że dzieci trzeba hartować, nie ulegać każdemu kaprysowi. Ale czy to naprawdę był tylko kaprys?
Zadzwoniłam jeszcze raz przed snem:
– Mamo, jeśli Staś będzie płakał w nocy, dzwoń od razu. Przyjadę.
– Dobrze, ale zobaczysz, rano będzie jak nowy.
Nie spałam prawie całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: Może rzeczywiście przesadzam? Może Staś musi nauczyć się radzić sobie z tęsknotą? Ale przecież on nigdy tak nie reagował…
Rano telefon zadzwonił o szóstej:
– Przyjedźcie po niego – powiedziała mama zmęczonym głosem. – Całą noc płakał. Nie mogłam go uspokoić.
W drodze do mamy Piotr milczał. Ja miałam łzy w oczach i poczucie winy ściskało mnie za gardło.
Gdy weszliśmy do mieszkania, Staś rzucił mi się na szyję i rozpłakał jeszcze mocniej:
– Mamo… już nigdy mnie tu nie zostawiaj…
Mama patrzyła na nas z wyrzutem:
– Przesadzacie! Za moich czasów dzieci były twardsze! Ja musiałam zostawiać cię u ciotki na całe tygodnie i nic ci nie było!
Nie odpowiedziałam. Wzięłam Stasia na ręce i wyszliśmy bez słowa.
W domu długo tuliłam synka. Zosia była obrażona – „Staś wszystko psuje! Przez niego musieliśmy wracać!” – krzyczała. Piotr próbował łagodzić sytuację:
– Każdy z nas czasem tęskni za domem…
Wieczorem usiadłam z mamą przy herbacie. Przyjechała przeprosić za swoje słowa:
– Nie rozumiem tych dzieci… Wszystko mają, a ciągle im źle…
– Mamo – powiedziałam cicho – może po prostu Staś potrzebuje więcej czasu? Może dla niego to za dużo?
– Ale przecież Zosia zawsze była szczęśliwa u mnie!
– Każde dziecko jest inne…
Mama westchnęła ciężko:
– Może masz rację… Ale trudno mi to zrozumieć.
Przez kolejne dni Staś był wyciszony, nie chciał rozmawiać o weekendzie u babci. Dopiero po tygodniu podczas wieczornego czytania szepnął:
– Mamo… ja się bałem, że już po mnie nie przyjedziesz…
Serce mi pękło.
Od tamtej pory inaczej patrzę na swoje dzieci. Staram się słuchać ich emocji, nawet jeśli wydają mi się błahe czy przesadzone. Rozmawiamy więcej o tym, co czują i czego potrzebują.
Często wracam myślami do tamtego weekendu i pytam siebie: ile razy jeszcze zignoruję sygnały moich dzieci? Czy potrafię być dla nich naprawdę obecna?
A wy? Czy zawsze słuchacie swoich dzieci – nawet wtedy, gdy ich lęki wydają się wam nieistotne?