„Miałam marzenie o wspólnym domu. Mąż kupił dwa kawalerki – jedną dla swojej mamy. Dlaczego dowiedziałam się ostatnia?”
– „Nie wierzę, że to zrobiłeś, Michał!” – krzyknęłam, trzymając w rękach akt notarialny, który przypadkiem znalazłam w jego torbie. Moje serce waliło jak oszalałe. W głowie miałam mętlik: czy to możliwe, że przez pięć lat wspólnego życia, przez te wszystkie wieczory spędzone na liczeniu każdej złotówki, on ukrywał przede mną coś tak ważnego?
Michał stał w przedpokoju, blady jak ściana. „To nie tak, jak myślisz…” – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
– „Nie tak?! Przez pięć lat mówiłeś mi, że zbieramy na nasze wspólne mieszkanie! Że w końcu będziemy mieli dwupokojowe, z dużą kuchnią i miejscem na dziecko! A ty… ty kupiłeś dwie kawalerki? Jedną dla nas, drugą dla twojej mamy?!”
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przypomniałam sobie wszystkie te wieczory, kiedy wracaliśmy zmęczeni z pracy i rozmawialiśmy o przyszłości. O tym, jak urządzimy salon, gdzie postawimy stół na rodzinne obiady. O tym, jak nasze dziecko będzie miało własny pokój. Michał zawsze kiwał głową i mówił: „Jeszcze trochę, kochanie. Jeszcze trochę i będziemy mieli swoje miejsce na ziemi.”
A teraz okazało się, że to wszystko było kłamstwem.
– „Mama nie ma nikogo poza mną,” – powiedział cicho Michał. – „Nie mogłem jej zostawić samej. Wiesz, jak ciężko jej było po śmierci taty…”
– „Ale dlaczego nie powiedziałeś mi o tym?! Dlaczego nie zapytałeś mnie o zdanie?! Przecież to nasze pieniądze! Nasze życie!” – głos mi się załamał.
Michał spuścił głowę. „Bałem się twojej reakcji. Wiedziałem, że nie będziesz zadowolona…”
W tamtej chwili poczułam się niewidzialna. Jakby moje potrzeby i marzenia nie miały żadnego znaczenia. Jakby całe nasze małżeństwo było tylko fasadą, za którą kryły się decyzje podejmowane poza mną.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Michał próbował ze mną rozmawiać, tłumaczyć się, ale ja nie potrafiłam go słuchać. W pracy byłam rozkojarzona, w domu unikałam jego wzroku. Nawet moja mama zauważyła, że coś jest nie tak.
– „Córeczko, co się dzieje?” – zapytała pewnego wieczoru przez telefon.
Nie chciałam jej martwić, ale w końcu wszystko z siebie wyrzuciłam. Mama milczała przez chwilę, a potem powiedziała: „Wiesz, czasem mężczyźni myślą, że robią dobrze dla wszystkich, a tak naprawdę ranią tych najbliższych. Musisz z nim porozmawiać szczerze. Powiedz mu, co czujesz.”
Ale jak miałam rozmawiać z kimś, kto mnie zdradził? Bo tak właśnie się czułam – zdradzona. Nie chodziło nawet o te kawalerki czy o teściową. Chodziło o to, że Michał podjął najważniejszą decyzję w naszym życiu bez mojego udziału.
W końcu zebrałam się na odwagę.
– „Michał,” – zaczęłam pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy stole w kuchni – tej wynajmowanej kuchni, która miała być tylko tymczasowa. – „Musisz mi powiedzieć prawdę. Czy ja w ogóle jestem dla ciebie ważna? Czy liczę się w twoich planach?”
Spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– „Jesteś najważniejsza… Ale mama… Ona jest sama… Bałem się ją zostawić…”
– „A ja? Ja też jestem sama! Ty jesteś moją rodziną! My mieliśmy być zespołem! A ty podjąłeś decyzję za nas oboje!”
Michał milczał długo. W końcu powiedział: „Nie chciałem cię zranić. Chciałem dobrze…”
– „Ale zraniłeś mnie bardziej niż ktokolwiek wcześniej,” – wyszeptałam.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Michał coraz częściej wychodził do swojej mamy – teraz już do jej nowej kawalerki na Pradze. Ja zostawałam sama w naszej klitce na Mokotowie i patrzyłam na puste ściany.
Zaczęłam się zastanawiać: czy to jest życie, którego chciałam? Czy naprawdę jestem gotowa poświęcić swoje marzenia dla kogoś, kto nie potrafił nawet ze mną szczerze porozmawiać?
Pewnego dnia spotkałam się z moją przyjaciółką Anią.
– „Wiesz,” – powiedziała mi przy kawie – „to nie jest tylko kwestia mieszkań. To kwestia szacunku i partnerstwa. Jeśli raz cię wykluczył z tak ważnej decyzji, zrobi to znowu. Musisz się zastanowić, czy chcesz tak żyć.”
Te słowa utkwiły mi w głowie na długo.
Wieczorem usiadłam sama przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Przypomniałam sobie swoje dziecięce marzenia o domu pełnym ciepła i miłości. O rodzinie, która wspólnie podejmuje decyzje i wspiera się nawzajem.
A potem spojrzałam na siebie w lustrze i zapytałam: czy naprawdę jestem gotowa zrezygnować z siebie dla kogoś, kto nie widzi we mnie partnerki?
Dziś wiem jedno: zasługuję na więcej niż bycie dodatkiem do czyjegoś życia.
Czy naprawdę miłość polega na poświęceniu siebie? A może czasem trzeba wybrać siebie i swoje marzenia?