Teściu, który zburzył nasz spokój: Czy można uratować małżeństwo, gdy rodzina wtrąca się za bardzo?

— Znowu on? — wyszeptałem pod nosem, słysząc znajome pukanie do drzwi. Była sobota, godzina ósma rano. Ledwo zdążyłem wypić kawę, a już wiedziałem, że cały dzień będzie podporządkowany teściowi. Marta spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby czytała w moich myślach.

— Tato tylko na chwilę — powiedziała cicho, ale oboje wiedzieliśmy, że „chwila” oznacza kilka godzin, a czasem nawet cały weekend.

Otworzyła drzwi. Pan Zbigniew wszedł jak do siebie, rzucił kurtkę na krzesło i od razu zaczął komentować: — No i co, jeszcze nie pomalowaliście ścian? Mówiłem przecież, że trzeba to zrobić od razu po przeprowadzce!

Zacisnąłem zęby. To był szósty weekend z rzędu, kiedy teść pojawiał się bez zapowiedzi. Kiedyś cieszyłem się z jego wizyt — był pomocny, potrafił naprawić wszystko, co się zepsuło. Ale odkąd zamieszkaliśmy w nowym mieście, jego obecność stała się przytłaczająca. Czułem się jak gość we własnym domu.

Marta próbowała udawać, że wszystko jest w porządku. — Tato, może kawy? — zaproponowała.

— Kawy? Najpierw pokaż mi ten kran w łazience. Mówiłem ci ostatnio, że cieknie — odpowiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Wiedziałem, że jeśli teraz nie zareaguję, kolejny raz spędzę dzień na słuchaniu rad i krytyki. Wziąłem głęboki oddech i powiedziałem:

— Panie Zbyszku, może umówmy się na konkretny dzień? Czasem chcielibyśmy pobyć sami.

Zapadła cisza. Marta spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Teść zmrużył oczy.

— Co ty mówisz, chłopcze? Rodzina jest od tego, żeby być razem. Jak ci przeszkadzam, to powiedz wprost!

Poczułem gulę w gardle. Marta odwróciła wzrok. Wiedziałem, że ją zraniłem, ale nie mogłem już dłużej udawać.

Wieczorem próbowałem porozmawiać z żoną.

— Marta, musimy ustalić jakieś zasady. Twój tata nie może przychodzić kiedy chce. To nasz dom.

— Przesadzasz! On tylko chce pomóc. Poza tym… on tu nikogo nie zna poza nami. Jest samotny — odpowiedziała ze łzami w oczach.

— Ale ja też tu nikogo nie znam! I czuję się coraz bardziej obco we własnym domu — wyrzuciłem z siebie.

Marta wyszła do sypialni i zatrzasnęła drzwi. Leżałem na kanapie i patrzyłem w sufit. Przypomniałem sobie nasze pierwsze miesiące po przeprowadzce: wspólne spacery po parku, wieczory z winem i rozmowy do późna. Teraz wszystko kręciło się wokół teścia.

Następnego dnia teść znów przyszedł. Tym razem przyniósł narzędzia i zaczął majsterkować w kuchni bez pytania o pozwolenie. W pewnym momencie usłyszałem trzask — zepsuł zawias w szafce.

— No widzisz? Trzeba było to naprawić wcześniej! — rzucił do mnie z pretensją.

Nie wytrzymałem:

— Panie Zbyszku, proszę przestać! To jest mój dom i nie życzę sobie takich uwag!

Marta wbiegła do kuchni blada jak ściana.

— Przestańcie! — krzyknęła. — Nie mogę już tego słuchać!

Teść spojrzał na mnie z pogardą i wyszedł trzaskając drzwiami. Marta rozpłakała się.

Przez kolejne dni panowała między nami cisza. Unikaliśmy siebie nawzajem. W pracy byłem rozkojarzony, po powrocie do domu czułem napięcie w powietrzu. Zacząłem zastanawiać się, czy przeprowadzka była dobrym pomysłem.

Pewnego wieczoru usiadłem obok Marty.

— Kocham cię — powiedziałem cicho. — Ale nie dam rady tak żyć. Potrzebuję twojego wsparcia.

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Nie chcę wybierać między tobą a tatą…

— Nie musisz wybierać. Chcę tylko, żebyśmy ustalili granice. Żebyśmy mieli czas dla siebie.

Marta milczała długo.

— On zawsze był dla mnie wszystkim po śmierci mamy… Boję się, że jeśli go odsunę, zostanie sam…

Przytuliłem ją mocno.

— Ale jeśli nic nie zmienimy, my też zostaniemy sami — szepnąłem.

Następnego dnia Marta zadzwoniła do ojca i poprosiła go o rozmowę. Siedzieliśmy wszyscy przy stole. Teść był wyraźnie urażony.

— Nie chcecie mnie tu? — zapytał cicho.

— Chcemy, tato… Ale potrzebujemy też czasu tylko dla siebie — powiedziała Marta drżącym głosem.

Pan Zbigniew długo milczał. W końcu skinął głową.

— Dobrze… Postaram się was nie nachodzić bez zapowiedzi… Ale pamiętajcie, że rodzina to najważniejsze.

Od tamtej pory wizyty teścia stały się rzadsze i bardziej przewidywalne. Zaczęliśmy z Martą odbudowywać naszą relację. Ale rysa pozostała — czasem boję się, że wystarczy jeden telefon od teścia i wszystko wróci do dawnego stanu.

Czy można naprawdę postawić granice rodzinie? Czy miłość do bliskich zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie?