Marek chce, żebym za niego wyszła, ale nie chcę mieszkać z jego matką – czy w wieku 50 lat muszę się godzić na kompromisy?
– Nie mogę tego zrobić, Marek! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Marek patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.
– Aniu, przecież to tylko na jakiś czas. Mama jest już starsza, nie może być sama – tłumaczył spokojnie, ale ja słyszałam w jego głosie nutę irytacji. – Poza tym… przecież się kochamy.
Kochamy? Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Miłość? Po tym wszystkim, co przeszłam z Tomkiem, słowo „miłość” brzmiało dla mnie jak żart. Dziesięć lat temu wyrzuciłam męża z domu, kiedy dowiedziałam się o jego romansie z młodszą koleżanką z pracy. Zostałam sama z dorastającą córką i poczuciem, że już nigdy nie będę nikomu ufać.
Pierwsze miesiące po rozwodzie były piekłem. Każdy dzień zaczynał się od walki ze sobą: żeby wstać, żeby iść do pracy, żeby nie płakać przy dziecku. Moja córka Ola była wtedy moim jedynym światłem w tunelu. To dla niej się starałam, to dla niej udawałam silną.
Kiedy Ola wyszła za mąż i jej mąż zamieszkał z nami, poczułam się… zbędna. Nagle moje mieszkanie stało się ich mieszkaniem. Ich śmiechy, ich kłótnie, ich plany. Ja byłam tylko dodatkiem do ich życia. W końcu wyprowadzili się do własnego mieszkania, a ja zostałam sama w pustym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie.
Wtedy pojawił się Marek. Poznaliśmy się na kursie tańca dla dorosłych – śmieszne, prawda? Dwie osoby po przejściach, każde z własnym bagażem. Marek był wdowcem od kilku lat, opiekował się schorowaną matką. Był czuły, troskliwy… i bardzo samotny.
Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Kawa po pracy, wspólne spacery po Łazienkach, weekendowe wypady nad Zalew Zegrzyński. Znowu poczułam się kobietą – nie tylko matką czy byłą żoną. Po raz pierwszy od lat ktoś patrzył na mnie z podziwem i czułością.
Ale Marek miał jeden warunek: jeśli chcemy być razem na poważnie, muszę zamieszkać z nim i jego matką. „Mama jest już słaba, nie mogę jej zostawić samej,” powtarzał jak mantrę.
Próbowałam sobie wyobrazić nasze wspólne życie. Ja, Marek i jego matka – pani Halina. Starsza pani o ostrym języku i jeszcze ostrzejszym spojrzeniu. Każda nasza wizyta kończyła się jej uwagami: „A czemu ta zupa taka słona?”, „Nie tak się prasuje koszule!”, „Mój Mareczek zawsze lubił inne ciasta…” Czułam się jak intruz we własnym życiu.
– Aniu, przecież ona cię polubi – przekonywał Marek któregoś wieczoru, kiedy wracaliśmy od jego mamy.
– Ona mnie nigdy nie zaakceptuje! – wybuchłam. – Dla niej zawsze będę tą obcą kobietą, która zabiera jej syna!
– Przesadzasz…
– Nie przesadzam! Widziałeś jej minę? Słyszałeś te docinki? Mam spędzić resztę życia pod jednym dachem z kobietą, która mnie nie znosi?
Marek milczał przez chwilę.
– Aniu… ja nie mogę zostawić mamy samej. Obiecałem tacie przed śmiercią, że się nią zaopiekuję.
Patrzyłam na niego i czułam narastającą frustrację. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym szczęściem a cudzymi oczekiwaniami? Czy w wieku pięćdziesięciu lat muszę godzić się na kompromisy, które odbierają mi radość życia?
Wróciłam do pustego mieszkania i długo siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta. Przypomniałam sobie rozmowę z Olą sprzed kilku dni.
– Mamo, zasługujesz na szczęście – powiedziała cicho. – Ale nie możesz ciągle żyć dla innych.
Czy rzeczywiście przez całe życie żyłam dla innych? Najpierw dla Tomka – żeby miał spokojny dom i obiad na stole. Potem dla Oli – żeby miała poczucie bezpieczeństwa po rozwodzie rodziców. Teraz miałabym żyć dla Marka i jego matki?
Następnego dnia zadzwoniła pani Halina.
– Pani Anno… chciałabym porozmawiać – zaczęła chłodno.
Spotkałyśmy się w jej mieszkaniu na Ochocie. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy stole nakrytym haftowaną serwetą.
– Wie pani… ja wiem, że Marek panią kocha – powiedziała nagle. – Ale ja też go kocham. Jest moim jedynym dzieckiem. Boję się zostać sama.
Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach strach – ten sam strach, który czułam ja po rozwodzie. Strach przed samotnością.
– Pani Halino… ja też się boję – wyszeptałam.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
– Może spróbujemy… jakoś się dogadać? – zaproponowała niepewnie.
Wyszłam od niej z mętlikiem w głowie. Czy naprawdę jestem gotowa na takie życie? Czy potrafię być szczęśliwa w trójkącie: ja, Marek i jego matka?
Wieczorem zadzwonił Marek.
– I co postanowiłaś?
– Nie wiem… Potrzebuję czasu – odpowiedziałam szczerze.
Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Codziennie budzę się z pytaniem: czy powinnam poświęcić własny komfort dla miłości? Czy w wieku pięćdziesięciu lat mam prawo powiedzieć „nie”?
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy jeszcze potrafię być szczęśliwa na własnych warunkach? A może życie to ciągłe kompromisy i trzeba nauczyć się je akceptować?
Czy Wy też kiedyś stanęliście przed takim wyborem? Co byście zrobili na moim miejscu?