Moja teściowa dzwoni tylko, gdy mąż dostaje premię. Czy rodzina naprawdę powinna tak wyglądać?
– Michał, a kiedy ta premia? – głos teściowej rozbrzmiewał w słuchawce, zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć „dzień dobry”. Stałam w kuchni, krojąc marchewkę do zupy, i słyszałam każde słowo. Michał próbował żartować, odwracać temat, ale ona nie odpuszczała. – Bo wiesz, tata musi naprawić samochód, a ja mam wizytę u dentysty. I jeszcze ten kredyt…
Zacisnęłam zęby. To nie pierwszy raz. Odkąd Michał dostał awans w pracy, jego rodzice pojawiali się w naszym życiu tylko wtedy, gdy na koncie pojawiały się dodatkowe pieniądze. Przez resztę czasu byli zajęci – działką, znajomymi, serialami. Ale kiedy tylko coś się nam udawało, natychmiast przypominali sobie o synu.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy to zauważyłam. Byliśmy wtedy świeżo po ślubie. Michał dostał premię świąteczną i kupiliśmy nową lodówkę. Teściowa przyszła „na kawę” i przez godzinę opowiadała o tym, jak ich stara pralka ledwo zipie. Dwa tygodnie później Michał przelał im pieniądze. Nawet nie zapytali, czy nam wystarczy na rachunki.
Z czasem zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Każda rozmowa z nimi kończyła się prośbą o pomoc finansową. Nawet nasze dzieci zauważyły, że babcia i dziadek są „milsi”, gdy tata ma dobry humor po pracy. Najgorsze było to, że Michał nie potrafił im odmówić.
– To moi rodzice – tłumaczył mi wieczorami, gdy próbowałam z nim rozmawiać. – Wiem, że przesadzają, ale…
– Ale co? – przerywałam mu coraz częściej. – My też mamy swoje życie! Dzieci rosną, potrzebują nowych ubrań, wycieczek szkolnych…
Michał milczał. Widziałam w jego oczach ból i bezradność. Kochał ich, czuł się odpowiedzialny. Ale ja czułam się coraz bardziej samotna w tym wszystkim.
Pewnego dnia przyszedł list z banku – zalegaliśmy z ratą za mieszkanie. Okazało się, że Michał po cichu przelał rodzicom prawie całą swoją premię. Wybuchłam.
– Czy ty zwariowałeś?! – krzyczałam przez łzy. – Oni nawet nie zapytali, czy możemy! Myślisz, że oni by dla nas tak zrobili?
Michał spuścił głowę.
– Przepraszam… Nie wiem już, co robić.
Zadzwoniłam do teściowej. Głos mi drżał.
– Pani Anno, musimy porozmawiać. Nie możemy już dłużej pomagać finansowo. Mamy własne zobowiązania.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– No dobrze… – usłyszałam chłodny ton. – Skoro tak uważacie.
Od tamtej pory kontakt się urwał. Michał chodził przygnębiony tygodniami. Dzieci pytały, dlaczego babcia nie dzwoni.
W końcu teściowa zadzwoniła – po trzech miesiącach ciszy.
– Michałku… Tata miał wypadek samochodowy… Potrzebujemy pieniędzy na naprawę…
Patrzyłam na męża, jak walczy ze sobą. Widziałam łzy w jego oczach.
– Mamo… Nie mogę… – wyszeptał drżącym głosem.
Rozłączyła się bez słowa.
Wieczorem Michał siedział na kanapie i patrzył w pustkę.
– Może jestem złym synem? – zapytał cicho.
Przytuliłam go mocno.
– Jesteś dobrym człowiekiem. Ale czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym.
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: rodzina to nie tylko więzy krwi, ale też szacunek i wzajemność. Nie można pozwolić się wykorzystywać w imię tradycji czy poczucia winy.
Dziś nasze relacje z teściami są chłodne. Dzieci tęsknią za dziadkami, Michał czasem płacze po nocach. Ale pierwszy raz od lat mamy spokój w domu i poczucie bezpieczeństwa.
Czy rodzina naprawdę powinna tak wyglądać? Czy lojalność wobec bliskich usprawiedliwia wszystko? Czasem pytam siebie: gdzie kończy się miłość, a zaczyna wykorzystywanie?