Oddałem Mamę do Domu Opieki. Czy Kiedykolwiek Sobie Wybaczę?

— Robert, nie możesz tak dalej! — krzyknęła moja siostra Ania, trzaskając drzwiami kuchennymi. — Mama potrzebuje profesjonalnej opieki, a ty się wykończysz!

Stałem przy zlewie, ściskając kubek z zimną kawą. Woda kapała z kranu, jakby odliczała sekundy do końca mojej odwagi. Mama leżała w pokoju obok, cicho jęcząc przez sen. Od miesięcy nie przespałem całej nocy. Każdy jej kaszel, każdy szept wyrywał mnie ze snu. Czułem się jak więzień własnego domu i własnych uczuć.

— Ale przecież obiecałem tacie… — wyszeptałem, bardziej do siebie niż do Ani. — Obiecałem, że się nią zaopiekuję.

Ania spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i złości. — Robert, tata nie wiedział, że mama zachoruje na Alzheimera. Nie wiedział, że będziesz sam. Masz prawo żyć.

Nie odpowiedziałem. W głowie miałem tylko obraz mamy sprzed lat: uśmiechniętej, energicznej, zawsze gotowej upiec szarlotkę na moje urodziny. Teraz patrzyła na mnie pustym wzrokiem, czasem nie poznając własnego syna.

Tego wieczoru po raz pierwszy poważnie rozważyłem dom opieki. Przeglądałem strony internetowe, czytałem opinie, oglądałem zdjęcia pokoi. Wszystko wydawało się takie zimne, obce. Ale kiedy następnego dnia mama wyszła w nocy na klatkę schodową i prawie spadła ze schodów, decyzja zapadła.

— Mamo… — powiedziałem cicho, pomagając jej wrócić do łóżka. — Musimy znaleźć dla ciebie miejsce, gdzie będą mogli ci pomóc lepiej niż ja.

Nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie z wyrzutem albo może tylko mi się wydawało? Może już nie rozumiała moich słów?

Kilka dni później siedzieliśmy w gabinecie dyrektorki domu opieki „Słoneczna Przystań”. Pani Teresa była miła, ale jej uśmiech wydawał się wyuczony. Pokazywała nam pokoje, świetlicę, ogród. Mama szła obok mnie powoli, trzymając mnie kurczowo za rękę.

— Tu będzie pani miała opiekę przez całą dobę — mówiła pani Teresa. — Mamy też zajęcia terapeutyczne i rehabilitację.

Mama milczała. Kiedy przyszło do pożegnania, spojrzała na mnie błagalnie:

— Robercik… zabierz mnie do domu…

Serce mi pękło. Odszedłem stamtąd jak w transie. W samochodzie płakałem pierwszy raz od lat.

Pierwsze dni były najgorsze. Budziłem się w nocy, słysząc jej głos w głowie: „Robercik… zabierz mnie do domu…”

Ania dzwoniła codziennie:

— Byłeś dziś u mamy?

— Byłem… — kłamałem czasem, bo nie miałem siły jechać i patrzeć na jej smutne oczy.

W pracy byłem cieniem samego siebie. Koledzy pytali:

— Wszystko w porządku?

Kiwnąłem głową i wracałem do papierów. Nikt nie wiedział, co przeżywam.

Po miesiącu odwiedziłem mamę razem z Anią. Siedziała przy oknie, patrząc na ogród. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się lekko:

— Przyszedłeś…

Usiedliśmy obok niej. Opowiadałem o pracy, o pogodzie, o Ani i jej dzieciach. Mama słuchała uważnie, ale czułem, że jest gdzieś daleko.

— Mamo… dobrze ci tu? — zapytałem cicho.

Spojrzała na mnie długo:

— Chciałabym być w domu… ale tu jest spokojnie.

Po powrocie do domu długo siedziałem w milczeniu. Przeglądałem stare zdjęcia: mama z tatą na Mazurach, ja z siostrą na sankach przed blokiem, wspólne święta przy stole. Wszystko wydawało się takie odległe i nierealne.

Zacząłem chodzić na terapię. Psycholog mówił:

— Panie Robercie, to naturalne czuć żal i poczucie winy. Ale czasem miłość polega na tym, by pozwolić innym lepiej się nimi zaopiekować.

Nie wiem, czy to prawda. Każdego dnia walczę ze sobą: czy zrobiłem dobrze? Czy mama mi wybaczy? Czy ja sam sobie wybaczę?

Ostatnio Ania powiedziała:

— Robercie, mama jest bezpieczna. Ty też musisz zacząć żyć.

Ale jak żyć ze świadomością, że oddało się własną matkę obcym ludziom?

Czasem myślę: ilu z nas stoi przed takim wyborem? Ilu z nas czuje ten sam ból i samotność? Czy kiedykolwiek będziemy mogli spojrzeć sobie w oczy bez wstydu?

Może ktoś z was przeszedł przez to samo? Jak sobie radzicie z tym ciężarem? Czy można kiedyś przestać się obwiniać?