„To tylko obiad, co za problem?” – Jak jedno zdanie mojego męża wywróciło nasze życie do góry nogami

– Naprawdę, Anka, to tylko obiad, co za problem? – usłyszałam od Marka, kiedy po raz kolejny wrócił z pracy i rzucił teczkę na stół, nie patrząc nawet w moją stronę. Stałam wtedy przy kuchence, mieszając zupę, a w głowie miałam już listę rzeczy do zrobienia: pranie, lekcje z Olą, zebranie w przedszkolu u Michała, rachunki do opłacenia. Zamarłam. To jedno zdanie uderzyło mnie mocniej niż jakiekolwiek inne. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.

– Tylko obiad? – powtórzyłam cicho, bardziej do siebie niż do niego. – Tylko obiad… – powtarzałam w myślach przez resztę wieczoru, kiedy dzieci kłóciły się o pilota, a Marek przeglądał wiadomości na telefonie.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie jego słowa. Przypomniałam sobie wszystkie te dni, kiedy gotowałam dwa obiady, bo Ola nie znosiła pomidorowej, a Marek nie tknąłby niczego z koperkiem. Przypomniałam sobie, jak biegałam po sklepach w deszczu, żeby kupić świeże bułki na śniadanie. Jak wstawałam o szóstej rano, żeby zrobić dzieciom kanapki do szkoły. Jak dzwoniłam do teściowej z życzeniami na imieniny, bo Marek zawsze zapominał.

Rano podjęłam decyzję. Nie będę już robić wszystkiego sama. Chciałam, żeby Marek zobaczył, jak wygląda prawdziwe życie w naszym domu. Chciałam, żeby poczuł na własnej skórze ten chaos, zmęczenie i ciągłe poczucie winy, że czegoś nie dopilnowałam.

Wstałam wcześniej niż zwykle. Zrobiłam sobie kawę i usiadłam przy stole z kartką papieru. Napisałam listę obowiązków na cały dzień: śniadanie dla dzieci, odprowadzenie Michała do przedszkola, zakupy spożywcze, pranie, odebranie paczki z paczkomatu, telefon do lekarza w sprawie szczepienia Oli, przygotowanie obiadu, pomoc w lekcjach, sprzątanie po kolacji. Obok każdego punktu napisałam imię: „Marek”.

Kiedy Marek zszedł na dół i zobaczył mnie przy stole, spojrzał zdziwiony.
– Co robisz?
– Dzisiaj ty zajmujesz się domem – powiedziałam spokojnie i wręczyłam mu kartkę.
– Żartujesz chyba?
– Nie. Skoro to tylko obiad i wszystko jest takie proste, to dasz radę.

Nie powiedział nic więcej. Wziął kartkę i poszedł do kuchni. Słyszałam, jak przeklina pod nosem, kiedy szukał płatków śniadaniowych dla dzieci. Michał płakał, bo chciał mleko czekoladowe, a Ola nie znalazła swoich ulubionych skarpetek. Marek próbował ogarnąć chaos, ale już po godzinie był blady ze zmęczenia.

Po południu zadzwoniła do mnie teściowa.
– Aniu, co się dzieje? Marek dzwonił do mnie trzy razy z pytaniami o przepis na rosół!
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Wszystko dobrze, mamo. Marek dziś gotuje obiad.

Wieczorem wróciłam do domu (umówiłam się z koleżanką na kawę). W kuchni panował bałagan – garnki w zlewie, rozlane mleko na blacie. Dzieci jadły kanapki z serem zamiast obiadu.
– Przepraszam – powiedział Marek cicho. – Nie wiedziałem… Nie wiedziałem, że to wszystko tyle kosztuje.

Usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Wiesz co jest najgorsze? Że ja też nie wiedziałam. Nie wiedziałam, że mogę poprosić o pomoc. Że mam prawo być zmęczona.

Przez następne dni Marek coraz częściej pytał: „W czym mogę pomóc?” Zaczął sam z siebie robić zakupy i odrabiać lekcje z Olą. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, co nas boli i czego nam brakuje. Było trudno – czasem krzyczeliśmy na siebie przez łzy. Ale pierwszy raz od dawna poczułam się partnerką, a nie służącą.

Najbardziej zabolało mnie to jedno zdanie: „To tylko obiad”. Bo za tym obiadem kryje się cały świat niewidzialnej pracy kobiet – tej pracy, której nikt nie widzi i której nikt nie docenia. Pracy, która sprawia, że dom jest domem.

Dziś wiem jedno: nie chcę już nigdy więcej udawać superbohaterki. Chcę być partnerką. Chcę być sobą.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet słyszy codziennie „to tylko obiad”? Ile z nas czeka na to jedno „dziękuję”? Czy naprawdę musimy doprowadzić do kryzysu, żeby ktoś nas zauważył?