Były mąż nie pozwala mi ruszyć dalej, ale sam nie chce być ojcem – Moja walka o szczęście syna i własne życie

– Znowu pada, mamo – mruknął Marcin, przesuwając kredkę po kartce. Siedział przy kuchennym stole, skulony w za dużym swetrze po dziadku. Ja patrzyłam przez zaparowane okno na szarą ulicę, próbując nie myśleć o tym, co czeka mnie jutro. Telefon leżał na stole jak bomba zegarowa. Wiedziałam, że Gienek – mój były mąż – zadzwoni. Zawsze dzwonił w środy wieczorem, żeby przypomnieć mi, że to on decyduje o wszystkim.

– Mamo, a tata dziś przyjedzie? – zapytał Marcin cicho, nie podnosząc wzroku.

Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. – Nie wiem, kochanie. Tata ma dużo pracy.

Nie miał pracy. Miał czas na wszystko, tylko nie na syna. Odkąd się rozstaliśmy, Gienek traktował Marcina jak kartę przetargową. Nie chciał go zabierać do siebie na weekendy, ale gdy tylko wspomniałam o Andrusiu – moim nowym partnerze – w oczach Gienka pojawiała się dzika furia.

Pamiętam tamten dzień sprzed kilku miesięcy. Stałam pod blokiem z Andrzejem, czekając aż Marcin zejdzie z górki na sankach. Nagle podjechał Gienek swoim starym passatem. Wysiadł i od razu zaczął krzyczeć:

– Co on tu robi? – wskazał na Andrzeja. – To jest mój syn! Nie pozwolę, żeby jakiś obcy facet go wychowywał!

Andrzej spojrzał na mnie bezradnie. Marcin schował się za moimi plecami.

– Gienek, proszę cię…

– Nie! – wrzasnął. – Jeśli jeszcze raz zobaczę go przy moim dziecku, zgłoszę to do sądu!

Od tamtej pory żyłam w ciągłym napięciu. Każda rozmowa z Gienkiem kończyła się awanturą. Kiedy prosiłam go, żeby zabrał Marcina na weekend, zawsze miał wymówkę: „Nie mogę, mam delegację”, „Jestem chory”, „Matka mi się rozchorowała”. Ale gdy tylko wspomniałam o Andrzeju, natychmiast dzwonił z pretensjami.

– On nie jest ojcem Marcina! – powtarzał jak mantrę.

A ja? Ja byłam zmęczona. Pracowałam na dwa etaty: w szkole jako nauczycielka i wieczorami korepetycje z matematyki. Marcin coraz częściej pytał o tatę. Czułam się winna za wszystko: za rozwód, za samotność syna, za to, że próbuję ułożyć sobie życie na nowo.

Pewnego wieczoru usiadłam z Andrzejem przy kuchennym stole.

– Może powinniśmy się wycofać… – powiedział cicho. – Nie chcę ci robić problemów.

Poczułam łzy pod powiekami.

– Andrzej… ja cię kocham. Ale nie wiem już, jak żyć w tym klinczu. Gienek nie chce być ojcem, ale nie pozwala nikomu innemu nim zostać.

Andrzej złapał mnie za rękę.

– Może czas pójść do sądu? Ustalić zasady raz na zawsze?

Bałam się sądu jak ognia. W Polsce matki często muszą walczyć o każdą godzinę z dzieckiem, a ojcowie potrafią latami przeciągać sprawy. Ale wiedziałam, że dłużej tak nie wytrzymam.

Zaczęły się schody. Gienek groził mi przez telefon:

– Jeśli pójdziesz do sądu, powiem wszystkim w pracy, jaka jesteś matka! Że zostawiasz dziecko z obcym facetem!

Przez kilka tygodni żyłam jak w koszmarze. Marcin zamknął się w sobie. Przestał rysować kolorowe obrazki – teraz były tylko czarne kreski i smutne twarze.

Moja mama próbowała mnie pocieszać:

– Dziecko, nie daj się zastraszyć! Masz prawo do szczęścia!

Ale co to za szczęście, kiedy własny syn patrzy na mnie z wyrzutem?

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do prawnika. Sprawa ruszyła powoli jak ślimak. Gienek przyszedł na pierwszą rozprawę z adwokatem i listą zarzutów: „Matka naraża dziecko na kontakt z obcym mężczyzną”, „Matka manipuluje dzieckiem przeciwko ojcu”, „Matka utrudnia kontakty”.

Sędzia spojrzała na mnie surowo:

– Czy pani zdaje sobie sprawę, jak ważna jest rola ojca w życiu dziecka?

Chciałam krzyczeć: „A gdzie był ten ojciec przez ostatni rok?!”, ale tylko skinęłam głową.

Po kilku miesiącach sąd ustalił kontakty: Gienek miał zabierać Marcina co drugi weekend i jeden dzień w tygodniu. Ale już po pierwszym miesiącu zaczął odwoływać spotkania.

Marcin coraz częściej płakał wieczorami.

– Mamo, dlaczego tata mnie nie chce?

Nie umiałam odpowiedzieć. Przytulałam go mocno i płakałam razem z nim.

Andrzej był przy nas cały czas. Pomagał Marcinowi w lekcjach, zabierał go na rower, próbował być wsparciem. Ale Gienek nie odpuszczał.

– Jeśli jeszcze raz zobaczę go z moim synem, zgłoszę to do kuratora! – groził przez telefon.

Czułam się jak w pułapce bez wyjścia. Każdy dzień był walką o normalność.

Któregoś dnia Marcin wrócił ze szkoły i powiedział:

– Mamo, pani psycholog pytała mnie, czy jestem szczęśliwy…

Zamarłam.

– A co odpowiedziałeś?

– Że chciałbym mieć normalnego tatę…

Serce mi pękło.

Dziś wiem jedno: nie można nikogo zmusić do miłości ani odpowiedzialności. Ale można walczyć o siebie i swoje dziecko.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze wytrzymam? Czy kiedyś będziemy mogli po prostu być szczęśliwi? Czy ktoś z was też czuje się czasem tak bezsilny wobec cudzej zawiści?