Cichy echo naszej rocznicy: Gdy dzieci wybrały milczenie zamiast świętowania
– Michał, myślisz, że przyjdą? – zapytałam, patrząc na stół nakryty dla czterech osób. Białe talerze odbijały światło świec, a w powietrzu unosił się zapach pieczonego schabu. Mój mąż wzruszył ramionami, próbując się uśmiechnąć, ale widziałam w jego oczach niepokój.
– Dzwoniłem do Agnieszki wczoraj. Mówiła, że ma dużo pracy, ale spróbuje być. Tomek nie odbierał…
Westchnęłam ciężko. Trzydzieści lat razem – tyle przeszliśmy. Wspólne poranki w ciasnej kawalerce na Pradze, pierwsze wakacje nad Bałtykiem z dwójką małych dzieci, nieprzespane noce, kiedy Agnieszka miała gorączkę, a Tomek płakał przez kolkę. Wszystko to wydawało się tak odległe, jakby należało do kogoś innego.
Zegar wybił osiemnastą. Z każdą minutą cisza stawała się coraz bardziej nieznośna. Michał próbował żartować:
– Może utknęli w korku? Wiesz, jak jest w piątki.
Ale ja już wiedziałam. Czułam to w kościach – nie przyjdą. Nie tego dnia, nie do nas.
Telefon zadzwonił dopiero po dziewiętnastej. Agnieszka.
– Mamo, przepraszam… Nie dam rady dzisiaj. Szef kazał mi zostać dłużej, a potem muszę jeszcze coś załatwić…
– Rozumiem – powiedziałam cicho, choć nie rozumiałam niczego. – Może innym razem.
– Tak, na pewno! Kocham cię!
Rozłączyła się szybko. Michał nawet nie zapytał, co powiedziała. Wiedział.
Tomek nie zadzwonił wcale.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, jedząc w milczeniu. Każdy kęs był ciężki jak kamień. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy z dziećmi naprawdę szczerze – bez pośpiechu, bez wymówek. Może wtedy, gdy Agnieszka wyjeżdżała na studia do Krakowa? Albo gdy Tomek wrócił z pierwszej pracy i opowiadał o szefie-tyranie?
Po kolacji Michał poszedł do swojego pokoju – tak nazywałam jego azyl z książkami i starym fotelem. Ja zostałam w kuchni, patrząc na niedojedzone ciasto i dwa puste miejsca przy stole.
Następnego dnia zadzwoniłam do Tomka.
– Cześć synku…
– Hej mamo! Sorry, zapomniałem zadzwonić wczoraj. Byłem u Magdy, jej matka miała urodziny…
– Rozumiem – powtórzyłam to słowo jak mantrę. – Wszystko w porządku?
– Tak, tylko jestem zabiegany ostatnio. Praca, Magda… Wiesz jak jest.
Nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia.
Wieczorem usiedliśmy z Michałem na kanapie. Milczenie między nami było cięższe niż kiedykolwiek wcześniej.
– Może to nasza wina? – zapytałam nagle. – Może za bardzo ich chroniliśmy? Albo za mało?
Michał spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Robiliśmy wszystko najlepiej jak umieliśmy. Ale oni mają swoje życie…
Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Przez kolejne dni wracałam myślami do przeszłości: do wieczorów spędzonych na czytaniu bajek, do wspólnych wyjazdów nad jezioro, do rozmów o wszystkim i o niczym. Kiedy to się zmieniło? Kiedy przestaliśmy być dla nich ważni?
Tydzień później Agnieszka przysłała kwiaty z kartką: „Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy! Kocham Was!”
Zadzwoniłam do niej tego samego dnia.
– Dziękuję za kwiaty…
– Mamo, przepraszam jeszcze raz. Naprawdę chciałam być… Ale życie jest takie szybkie teraz…
– Czy my jeszcze jesteśmy rodziną? – zapytałam nagle.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Oczywiście, że tak! Po prostu… wszystko się zmienia.
Zmienia się – powtarzałam te słowa przez całą noc. Czy naprawdę rodzina to tylko wspomnienia? Czy dzieci muszą odejść tak daleko, żeby poczuć się wolne?
Michał coraz częściej zamykał się w swoim pokoju. Ja zaczęłam pisać listy do dzieci – takie prawdziwe, papierowe. Pisałam o tym, co czuję; o pustce po ich wyjeździe; o strachu przed samotnością; o tym, jak bardzo mi ich brakuje.
Odpowiedzi były krótkie: „Dzięki mamo”, „Trzymaj się”, „Kocham Cię”.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Magda – dziewczyna Tomka.
– Dzień dobry pani Aniu… Chciałam tylko powiedzieć, że Tomek bardzo panią kocha. Tylko on nie umie tego okazać…
Rozpłakałam się po tej rozmowie. Może rzeczywiście nie umieją mówić o uczuciach? Może to ja oczekuję za dużo?
Minęły dwa miesiące od naszej rocznicy. Wciąż czekam na dzień, kiedy usiądziemy razem przy stole i znów poczuję się matką – nie tylko wspomnieniem z dzieciństwa moich dzieci.
Czasem patrzę na zdjęcia sprzed lat i pytam siebie: czy można być szczęśliwym bez bliskości rodziny? Czy miłość naprawdę wystarczy, jeśli nie ma jej komu okazać?