Kiedy rachunek za wesele zniszczył nasze marzenia – historia o miłości wystawionej na próbę
– Michał, musimy porozmawiać. – Głos Kasi drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w kuchni moich rodziców, ściskając w dłoni kartkę z kosztorysem wesela. W powietrzu wisiała cisza, przerywana tylko tykaniem starego zegara. Wiedziałem już, że coś jest nie tak, ale nie spodziewałem się, że to będzie początek końca naszych marzeń.
Jeszcze miesiąc temu byliśmy szczęśliwi. Oświadczyłem się Kasi na ławce w parku, gdzie poznaliśmy się pięć lat wcześniej. Jej rodzice – pan Andrzej i pani Teresa – od razu zadeklarowali, że pomogą nam finansowo. „To wasz dzień, nie martwcie się o pieniądze”, powtarzali przy każdej okazji. Moja mama, pani Zofia, była zachwycona, choć tata, pan Marek, kręcił nosem na „te całe weselne szaleństwa”.
Wszystko zaczęło się sypać, kiedy przyszło do podpisywania umów z salą i zespołem. Właścicielka sali, pani Grażyna, nie miała litości: „Zaliczka to pięć tysięcy złotych, reszta miesiąc przed weselem”. Zespół „Białe Gołębie” – kolejne cztery tysiące. Fotograf, kamerzysta, suknia ślubna… Kwoty rosły szybciej niż nasza radość.
Pewnego wieczoru Kasia wróciła od rodziców blada jak ściana. – Michał… Oni się wycofali. Tata powiedział, że nie mają pieniędzy. Że musimy sobie radzić sami. – Jej głos był cichy, jakby bała się wypowiedzieć te słowa na głos.
– Ale przecież obiecywali! – wybuchłem. – Przecież wszystko już ustalone! Co mamy teraz zrobić?
Kasia tylko wzruszyła ramionami i rozpłakała się na moich ramionach. Wtedy po raz pierwszy poczułem prawdziwy strach. Nie przed długami czy kompromitacją przed rodziną – bałem się o naszą miłość.
Zaczęły się kłótnie. O wszystko: o liczbę gości, o menu, o to, czy naprawdę musimy mieć kamerzystę. Moja mama dorzucała swoje trzy grosze: „Po co wam takie drogie wesele? My z ojcem mieliśmy skromnie i żyjemy do dziś”. Tata tylko milczał i patrzył na mnie z politowaniem.
Kasia coraz częściej zamykała się w sobie. Przestała odbierać telefony od przyjaciółek. Ja zacząłem brać nadgodziny w pracy, żeby jakoś uzbierać brakujące pieniądze. Nasze rozmowy sprowadzały się do liczenia wydatków i szukania oszczędności.
Pewnego wieczoru usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. – Może powinniśmy to wszystko odwołać? – zapytała Kasia cicho.
– Chcesz tego? – zapytałem ostrożnie.
– Nie wiem już, czego chcę… – odpowiedziała i spuściła wzrok.
Wtedy zadzwoniła moja siostra Ania. – Michał, słyszałam co się dzieje. Może po prostu weźcie ślub w urzędzie i zróbcie małe przyjęcie dla najbliższych? Przecież to nie wesele jest najważniejsze…
Ale dla nas było ważne. Przez lata wyobrażaliśmy sobie ten dzień: pierwszy taniec, oczepiny, śmiech rodziny i przyjaciół. Teraz wszystko wydawało się nierealne.
Rodzice Kasi przestali odbierać telefony. Mama tłumaczyła mi: „Andrzej zawsze był nieodpowiedzialny z pieniędzmi. Teresa pewnie nawet nie wie, ile mają długów”. Ale mnie nie interesowały ich problemy – czułem się zdradzony.
Zaczęliśmy pożyczać pieniądze od znajomych. Każda rozmowa była upokarzająca: „Wiesz, mamy teraz ciężki okres…” albo „Może za miesiąc coś się znajdzie”. Długi rosły szybciej niż nasze nadzieje.
W pracy byłem cieniem samego siebie. Szef zapytał mnie kiedyś: – Michał, wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś nie spał od tygodnia.
– Wszystko dobrze – skłamałem.
Kasia zaczęła mieć problemy ze snem. Budziła się w nocy z płaczem. – Po co nam to wszystko? – pytała raz za razem.
W końcu przyszedł dzień prawdy. Siedzieliśmy razem na ławce w parku – tej samej, na której się oświadczyłem.
– Michał… Ja nie chcę tak żyć – powiedziała nagle Kasia. – Nie chcę zaczynać naszego wspólnego życia od długów i kłamstw.
– To co proponujesz?
– Odwołajmy wesele. Weźmy ślub tylko z najbliższymi. Zacznijmy od nowa, bez presji i oczekiwań innych.
Patrzyłem na nią długo w milczeniu. Widziałem łzy w jej oczach i czułem własny ból rozczarowania. Ale wiedziałem, że ma rację.
Odwołaliśmy wszystko: salę, zespół, fotografa. Straciliśmy zaliczki i część oszczędności. Rodzina była oburzona: „Co ludzie powiedzą?”, „Jak to bez wesela?”, „To wstyd!”.
Ale my byliśmy wolni.
Ślub odbył się w małym urzędzie stanu cywilnego w obecności rodziców i rodzeństwa. Po wszystkim poszliśmy na lody do naszej ulubionej lodziarni.
Długi spłacaliśmy przez dwa lata. Rodzice Kasi nigdy nie przeprosili ani nie wyjaśnili swojej decyzji.
Czasem zastanawiam się, czy gdyby nie ten rachunek za wesele, bylibyśmy dziś szczęśliwsi czy może wręcz przeciwnie – mniej dojrzali? Czy naprawdę warto poświęcać miłość dla jednego dnia spełniania cudzych oczekiwań?
A Wy? Jak byście postąpili na naszym miejscu?