Kiedy trzecie dziecko stało się za dużo: Historia rozpadu naszej rodziny
– Co ty powiedziałaś? – Piotr patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby słowa, które właśnie wypowiedziałam, nie mogły być prawdziwe. W kuchni pachniało jeszcze świeżo zaparzoną kawą, a za oknem szarzał listopadowy poranek. Nasze dzieci, Zosia i Michał, kłóciły się o pilota do telewizora w salonie. Ja stałam przy blacie, ściskając w dłoni test ciążowy, który przed chwilą pokazałam mężowi.
– Jestem w ciąży – powtórzyłam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu. W głowie miałam tysiące myśli: czy się ucieszy? Czy się przestraszy? Przecież zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie…
Piotr odsunął się ode mnie, jakby nagle zabrakło mu powietrza. – To niemożliwe. Przecież… przecież mieliśmy już wszystko zaplanowane. Miało być dwoje dzieci, mieszkanie na kredyt, wakacje raz w roku. Jak my to ogarniemy?
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez dwanaście lat byliśmy razem – przeszliśmy przez studia, pierwszą pracę, narodziny Zosi i Michała, remont mieszkania po babci. Bywało ciężko, ale zawsze byliśmy drużyną. Teraz Piotr patrzył na mnie jak na obcą osobę.
– Piotrze… przecież damy radę. Zawsze dawaliśmy radę – próbowałam go przekonać, choć sama nie byłam pewna swoich słów. Wiem, że nie jest łatwo. Kredyt na mieszkanie ciąży nam jak kamień u szyi, a pensja Piotra ledwo starcza na wszystko. Ja pracuję na pół etatu w bibliotece i dorabiam korepetycjami z polskiego. Ale czy to powód, żeby się poddać?
Piotr milczał przez długą chwilę. W końcu wyszedł z kuchni bez słowa. Usłyszałam trzask drzwi wejściowych.
Tego dnia nie wrócił do domu na obiad. Dzieci pytały, gdzie jest tata. Skłamałam, że musiał zostać dłużej w pracy.
Wieczorem Piotr wrócił pijany. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzało. Usiadł na kanapie i zaczął płakać. – Nie dam rady… Nie dam rady być ojcem trójki dzieci – powtarzał w kółko.
Próbowałam go przytulić, ale odsunął mnie brutalnie. – Ty tego chciałaś! Ty! Ja już nie mam siły…
Przez kolejne dni unikaliśmy rozmów. Piotr spał na kanapie, ja z dziećmi w sypialni. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale koleżanka z biblioteki zauważyła moje czerwone oczy.
– Coś się stało? – zapytała cicho podczas przerwy na kawę.
– Mąż nie chce trzeciego dziecka – wyszeptałam i rozpłakałam się na dobre.
W domu atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Piotr coraz częściej wychodził wieczorami i wracał późno. Zosia zaczęła mieć problemy w szkole – nauczycielka zadzwoniła do mnie zaniepokojona jej zachowaniem.
– Pani Aniu, Zosia jest ostatnio bardzo zamknięta w sobie. Czy wszystko w domu w porządku?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
W końcu Piotr przestał wracać do domu na noce. Pewnego dnia znalazłam jego rzeczy spakowane w torbie przy drzwiach.
– Wyprowadzam się – powiedział bez emocji. – Muszę to wszystko przemyśleć.
Zostałam sama z dwójką dzieci i rosnącym brzuchem. Każdego dnia walczyłam ze łzami i poczuciem winy. Czy naprawdę zrobiłam coś złego? Czy powinnam była przewidzieć jego reakcję?
Mama próbowała mnie pocieszać przez telefon:
– Aniu, dasz sobie radę. Jesteś silna dziewczyna! Dzieci cię potrzebują.
Ale ja czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona.
Po kilku tygodniach Piotr przyszedł do mieszkania tylko po dokumenty.
– Złożyłem pozew o rozwód – powiedział cicho, unikając mojego wzroku.
Nie miałam już siły płakać. Dzieci patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami.
– Tato… zostaniesz z nami? – zapytała Zosia drżącym głosem.
Piotr tylko pokręcił głową i wyszedł.
Kolejne miesiące były jak koszmar na jawie. Musiałam pogodzić pracę, opiekę nad dziećmi i wizyty u lekarza. Czułam się wyczerpana fizycznie i psychicznie. Czasem miałam ochotę po prostu wyjść z domu i nigdy nie wrócić.
Najgorsze były noce – wtedy dopadały mnie wyrzuty sumienia i lęk o przyszłość. Czy dam radę wychować trójkę dzieci sama? Czy dzieci wybaczą mi rozpad rodziny?
Gdy urodziła się Marysia, poczułam ogromną miłość i ulgę – przynajmniej ona była zdrowa i spokojna. Ale jednocześnie wiedziałam, że przed nami długa walka o normalność.
Dziś mija rok od tamtego dnia, gdy pokazałam Piotrowi test ciążowy. Nadal jestem sama, ale nauczyłam się żyć dla dzieci i dla siebie. Zosia zaczęła się uśmiechać, Michał pomaga mi w domu, a Marysia rośnie jak na drożdżach.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jedno dziecko więcej może zniszczyć wszystko? A może to my sami nie umiemy walczyć o to, co najważniejsze?