Kupiłam dzieciom mieszkania, a teraz nie mam gdzie się zatrzymać – czy to sprawiedliwe?

– Mamo, ale wiesz… u nas to teraz trochę nie pasuje – głos Agaty, mojej starszej córki, brzmiał przez telefon chłodno, niemal obco. Stałam na Dworcu Centralnym z walizką, którą przywiozłam z Niemiec. W środku miałam tylko kilka ubrań i zdjęcia dzieci, które przez lata trzymały mnie przy życiu na obczyźnie.

– Agatko, ja tylko na jedną noc… Jutro jadę do Krakowa do Pawła – próbowałam jeszcze raz, choć czułam już w gardle znajome pieczenie łez.

– Mamo, naprawdę nie możemy. Michał ma ważny projekt, ja mam spotkanie z klientem… Może hotel? – usłyszałam i poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

Odkładając słuchawkę, spojrzałam na tłum ludzi spieszących się do swoich spraw. Przez chwilę miałam ochotę po prostu usiąść na ławce i płakać. Przecież to ja kupiłam Agacie to mieszkanie na Mokotowie. Każdy grosz odkładany przez lata pracy w Monachium szedł na jej przyszłość. Pamiętam, jak cieszyła się z kluczy – wtedy jeszcze tuliła mnie mocno i powtarzała: „Mamo, nigdy ci tego nie zapomnę”.

Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam do Pawła. Może on…

– Cześć, Pawełku. Jestem w Warszawie, chciałam jutro przyjechać do Krakowa. Mogę się u ciebie zatrzymać?

– Mamo… no nie wiem. Wiesz, Asia jest w ciąży, źle się czuje… Może lepiej nie? – jego głos był spięty, jakby bał się, że zaraz wybuchnę płaczem.

– Paweł… przecież to twoje mieszkanie. – Zabrzmiało to bardziej żałośnie niż chciałam.

– Mamo, nie zaczynaj… To jest teraz nasze mieszkanie. Ty masz swoje życie, my swoje. Może hotel? – powtórzył niemal te same słowa co Agata.

Rozłączyłam się bez słowa. Stałam na środku dworca i czułam się jak intruz w życiu własnych dzieci.

Przez lata pracowałam jako opiekunka osób starszych w Niemczech. Zostawiłam dzieci pod opieką mojej mamy w małym miasteczku pod Radomiem. Każdy urlop spędzałam na remontach ich mieszkań – najpierw Agaty w Warszawie, potem Pawła w Krakowie. Byłam dumna: moje dzieci będą miały lepszy start niż ja. Nie będą musiały martwić się o kredyty czy wynajem.

Ale teraz… Teraz nie miałam nawet gdzie przenocować.

Zadzwoniłam do przyjaciółki z dawnych lat.

– Ela, mogę u ciebie zostać na noc?

– Oczywiście! Co się stało? – zapytała z troską.

– Dzieci nie mają dla mnie miejsca – powiedziałam cicho.

Ela przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Siedziałyśmy do późna przy herbacie.

– Wiesz, Haniu – zaczęła ostrożnie – może oni po prostu nie rozumieją, ile cię to kosztowało? Może myślą, że już niczego od nich nie potrzebujesz?

– Ale ja nie chcę ich pieniędzy! Chcę tylko… żeby pamiętali, że jestem ich matką. Że czasem potrzebuję ich bliskości.

Ela pokiwała głową.

– Może powinnaś im to powiedzieć wprost? Bez wyrzutów, ale szczerze.

Następnego dnia pojechałam do Krakowa. Zamiast dzwonić do Pawła, poszłam prosto pod jego blok. Stałam pod drzwiami długo, zanim zadzwoniłam domofonem.

– Kto tam?

– Mama.

Po chwili drzwi się otworzyły. Paweł stał w progu z miną zbitego psa.

– Wejdź – powiedział cicho.

W środku Asia leżała na kanapie z książką na brzuchu. Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.

– Dzień dobry pani Haniu – powiedziała uprzejmie.

Usiadłam w kuchni z Pawłem. Przez chwilę milczeliśmy.

– Paweł… czy ja naprawdę jestem dla was ciężarem? – zapytałam w końcu.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Mamo, nie o to chodzi… Po prostu mamy swoje życie. Ty zawsze byłaś taka samodzielna…

– Byłam samodzielna dla was! Żebyście mieli lepiej! Czy to tak dużo – raz na jakiś czas przenocować własną matkę?

Paweł spuścił wzrok.

– Przepraszam, mamo. Nie pomyślałem…

Wyszłam stamtąd z ciężkim sercem. Wiedziałam już, że coś się zmieniło na zawsze. Moje dzieci są dorosłe i mają swoje życie – ale czy to znaczy, że ja już nie mam prawa być jego częścią?

Wieczorem napisałam do Agaty długą wiadomość. Opisałam jej wszystko: samotność za granicą, tęsknotę za rodziną, radość z każdego telefonu od niej czy Pawła. Napisałam też o bólu, jaki poczułam stojąc na dworcu bez dachu nad głową.

Odpisała dopiero po dwóch dniach:

„Mamo, przepraszam. Nie zdawałam sobie sprawy… Przyjedź kiedy chcesz.”

Ale czy można naprawić coś, co pękło tak głęboko?

Czasem patrzę na klucze do mieszkań moich dzieci i zastanawiam się: czy da się wychować dzieci tak, by pamiętały o wdzięczności? Czy może po prostu muszę nauczyć się żyć dla siebie?