„Mama skończyła 70 lat, więc zabrałam ją do siebie”. Ale szybko zrozumiałam, że to był błąd…

— Znowu nie zamknęłaś okna w kuchni! — głos mamy przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam przy ekspresie do kawy, próbując zebrać myśli przed kolejnym dniem pracy zdalnej. Moje dzieci jeszcze spały, a mąż, jak zwykle, już dawno był w biurze. Mama pojawiła się w naszym domu dwa tygodnie temu, tuż po swoich siedemdziesiątych urodzinach. Wtedy wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem — przecież nie mogła już mieszkać sama na wsi, a ja nie wyobrażałam sobie oddać jej do domu opieki.

— Przepraszam, mamo — odpowiedziałam cicho, czując jak narasta we mnie irytacja. — Po prostu zapomniałam.

— Ty zawsze wszystko zapominasz. Gdyby nie ja, to byś nawet o własnych dzieciach zapomniała — mruknęła pod nosem, siadając przy stole i zaczynając obierać jabłko. Zawsze tak robiła — drobne złośliwości, które wbijały się we mnie jak szpilki.

Wzięłam głęboki oddech i nalałam jej kawy. — Chcesz mleka?

— Nie, przecież wiesz, że nie mogę laktozy. Ile razy mam ci powtarzać?

Zacisnęłam zęby. Przez chwilę miałam ochotę wyjść z kuchni i trzasnąć drzwiami, ale powstrzymałam się. Przecież to moja mama. Przecież ją kocham.

Dzieci wstały chwilę później. Zosia, moja dziesięcioletnia córka, przytuliła się do mnie i spojrzała niepewnie na babcię. Od kiedy mama z nami mieszkała, Zosia stała się cichsza, bardziej wycofana. Szymek, młodszy o trzy lata, próbował rozładować napięcie żartami, ale nawet on coraz częściej uciekał do swojego pokoju.

Wieczorem zadzwonił mój brat, Tomek.

— Jak tam z mamą? — zapytał bez ogródek.

— Ciężko — przyznałam. — Jest… wymagająca. Wszystko jej przeszkadza. Dzieci są spięte, ja chodzę na palcach.

— Wiesz, że ona zawsze była taka. U nas też by się nie odnalazła. Może powinnaś…

— Co? Oddać ją do domu opieki? — przerwałam mu ostro.

— Nie mówię tego złośliwie. Po prostu… może to byłby lepszy wybór dla wszystkich?

Rozłączyłam się bez słowa. Przez resztę wieczoru nie mogłam przestać o tym myśleć. Czy naprawdę jestem aż taką egoistką?

Następnego dnia mama zaczęła przestawiać rzeczy w mojej kuchni.

— Tu powinny stać talerze, a nie szklanki! Kto to widział taki bałagan?

— Mamo, proszę cię…

— Ty nigdy nie umiałaś prowadzić domu. Gdyby twój ojciec to widział…

Zacisnęłam pięści. Mój mąż Filip wrócił późno wieczorem. Zmęczony po pracy, rzucił mi tylko szybkie „cześć” i zamknął się w gabinecie. Wiedziałam, że unika rozmów o mamie. On zawsze był dyplomatą — nie chciał konfliktów.

Kilka dni później doszło do wybuchu. Zosia wróciła ze szkoły zapłakana.

— Babcia powiedziała, że jestem leniwa i niczego w życiu nie osiągnę! — krzyknęła przez łzy.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

— Mamo! — weszłam do jej pokoju bez pukania. — Nie możesz tak mówić do moich dzieci!

Spojrzała na mnie chłodno.

— Lepiej żebyś ty ich wychowywała? Ty? Zawsze byłaś słaba.

Wtedy pierwszy raz w życiu podniosłam na nią głos.

— Dość! To mój dom i moje dzieci! Jeśli nie potrafisz nas szanować, będziemy musiały znaleźć inne rozwiązanie!

Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłam w jej oczach strach.

Przez kolejne dni panowała cisza. Mama zamknęła się w sobie, ja chodziłam jak cień. Dzieci unikały kuchni, Filip coraz częściej zostawał po godzinach w pracy.

Pewnego wieczoru usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Przysiadła się do mnie Zosia.

— Mamo… czy babcia musi tu mieszkać?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć.

Następnego dnia zadzwoniłam do Tomka.

— Musimy coś zrobić — powiedziałam cicho. — Nie dam rady sama.

Po długiej rozmowie zdecydowaliśmy się porozmawiać z mamą wspólnie. Spotkaliśmy się wszyscy przy stole w niedzielne popołudnie.

— Mamo — zaczął Tomek — widzimy, że jest ci ciężko tutaj. Nam też nie jest łatwo…

Mama milczała długo. W końcu powiedziała:

— Myślałam, że będę wam potrzebna… Ale chyba tylko przeszkadzam.

Poczułam ukłucie winy.

— Nie przeszkadzasz… Po prostu musimy znaleźć rozwiązanie dobre dla wszystkich.

Po kilku tygodniach udało nam się znaleźć dla mamy miejsce w małym mieszkaniu senioralnym niedaleko nas. Obiecałam jej codzienne wizyty i dotrzymałam słowa. Nasze relacje powoli zaczęły się poprawiać — na nowo uczyłyśmy się siebie nawzajem, bez ciągłego napięcia i pretensji.

Czasem jednak zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy da się pogodzić miłość do rodzica z własnym szczęściem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?