Miłość po sześćdziesiątce – czy naprawdę można zacząć od nowa?

– Naprawdę myślisz, że jestem głupia? – krzyknęłam, czując jak głos łamie mi się w gardle. Stał przede mną, z tym swoim chłopięcym uśmiechem, który kiedyś wydawał mi się uroczy, a dziś tylko mnie irytował. – Jadwiga, przecież cię kocham – powiedział spokojnie, jakby to miało rozwiązać wszystko. Ale ja już nie wierzyłam w te słowa.

Mam 62 lata. Wiem, co to znaczy być samotną, wiem też, jak smakuje rozczarowanie. Mój pierwszy mąż, Andrzej, był wampirem emocjonalnym – wysysał ze mnie siły, pieniądze i chęć do życia. Przez lata znosiłam jego pijaństwo, lenistwo i wieczne pretensje. Znikał na noce, wracał rano z zapachem taniej wódki i obietnicami poprawy. W końcu zebrałam się na odwagę i rozwiodłam się z nim. Myślałam wtedy, że już nigdy nie pozwolę sobie na taki ból.

Czas leczy rany, ale blizny zostają. Przez długie lata byłam sama. Skupiałam się na pracy w bibliotece, na córce Magdzie i wnuczce Zosi. Wieczorami czytałam książki i piłam herbatę z malinami. Czasem czułam się szczęśliwa, częściej jednak ogarniała mnie pustka. Przyjaciółki mówiły: „Jadzia, zasługujesz na miłość”. Ale ja nie wierzyłam, że jeszcze coś mnie czeka.

Aż pojawił się Marek. Młodszy ode mnie o trzynaście lat. Poznaliśmy się przypadkiem – przyszedł do biblioteki szukać książki o historii Warszawy. Zaczęliśmy rozmawiać, potem pić kawę w pobliskiej kawiarni. Był czarujący, dowcipny, potrafił słuchać. Po raz pierwszy od lat poczułam się widziana i ważna.

Magda była sceptyczna. – Mamo, on jest za młody. Czego on od ciebie chce? – pytała z troską i niepokojem. Zbywałam ją żartem: – Może po prostu mnie lubi? Może jestem ciekawa? Ale w środku czułam niepokój.

Marek szybko wprowadził się do mojego mieszkania na Ochocie. Gotowałam mu obiady, prałam koszule, dbałam o to, by miał wszystko pod ręką. On mówił: „Jadzia, jesteś cudowna”, a ja topniałam jak śnieg w marcu. Przez chwilę uwierzyłam, że można zacząć od nowa.

Z czasem jednak zaczęły pojawiać się rysy na tym obrazku. Marek coraz częściej wychodził wieczorami „na spotkania z kolegami”. Wracał późno, czasem czuć było od niego alkohol. Rano przepraszał i przynosił kwiaty z bazarku pod domem. – Przesadzasz – mówił, gdy pytałam, gdzie był tak długo. – Przecież cię kocham.

Zaczęły się drobne kłamstwa: zgubił portfel, nie miał pieniędzy na rachunki, zapomniał kupić mleko dla Zosi. Zauważyłam też, że coraz częściej prosi mnie o drobne pożyczki: „Jadzia, oddam ci w przyszłym tygodniu”. Nigdy nie oddawał.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez telefon: – Tak, kochanie… Nie mogę dziś przyjechać… Ona coś podejrzewa…

Serce mi zamarło. Przez chwilę stałam w korytarzu jak sparaliżowana. Potem weszłam do kuchni i spojrzałam mu prosto w oczy:
– Kim jest ta kobieta?
Zbladł.
– Jadzia… To nie tak…
– Kim jest ta kobieta?!
Milczał.

Wtedy poczułam znajome uczucie upokorzenia i gniewu. Przypomniały mi się wszystkie noce spędzone samotnie przy oknie, czekając na Andrzeja. Wszystkie łzy i wszystkie nadzieje na zmianę.

– Wynoś się – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
– Jadzia…
– Wynoś się natychmiast!

Spakował rzeczy w milczeniu. Nie płakałam. Nawet nie krzyczałam. Po prostu patrzyłam na niego i czułam ulgę pomieszaną z żalem.

Magda przyjechała następnego dnia.
– Mówiłam ci…
– Wiem – przerwałam jej. – Ale musiałam to przeżyć sama.
Usiadłyśmy razem przy stole. Zosia bawiła się klockami pod oknem.
– Mamo… Nie jesteś sama – powiedziała Magda i ścisnęła moją dłoń.

Wieczorem długo patrzyłam w sufit. Zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś będę umiała zaufać drugiemu człowiekowi. Czy to ja jestem naiwna? Czy może po prostu za bardzo chcę wierzyć w miłość?

Może to już czas pogodzić się z samotnością? A może jeszcze kiedyś spotkam kogoś, kto pokocha mnie naprawdę?

Czy warto ryzykować serce po raz kolejny? Czy można nauczyć się być szczęśliwą samą ze sobą? Co wy byście zrobili na moim miejscu?