Mój syn Grzegorz zerwał ze mną kontakt przez swoją dziewczynę. Czy jeszcze kiedyś odzyskam jego zaufanie?

— Grzegorz, proszę cię, nie rób tego — mój głos drżał, gdy patrzyłam na syna stojącego w progu. Jego twarz była zamknięta, obca, jakby już dawno podjął decyzję. — Mamo, nie rozumiesz. To moje życie. — Jego słowa były jak zimny prysznic. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z herbatą, który nagle wydał się ciężki jak kamień.

To był ten dzień, kiedy Grzegorz po raz pierwszy powiedział mi wprost, że nie chce mieć ze mną kontaktu. Wszystko przez Martę — dziewczynę, która już raz złamała mu serce. Pamiętam tamten wieczór sprzed dwóch lat, kiedy wrócił do domu zapłakany, z roztrzęsionymi dłońmi. Przysięgał wtedy, że nigdy więcej nie pozwoli jej się zranić. Byłam przy nim, tuliłam go i powtarzałam: „Jestem tu dla ciebie”.

A teraz? Teraz to ja zostałam sama.

Kiedy Grzegorz poznał Martę na studiach w Warszawie, wydawała się miła, trochę nieśmiała, ale z czasem zaczęłam dostrzegać jej chłód i wyrachowanie. Była ambitna, zawsze chciała więcej — lepszych ocen, lepszej pracy, lepszego chłopaka. Gdy Grzegorz nie spełniał jej oczekiwań, odsunęła się od niego bez słowa wyjaśnienia. Mój syn przez miesiące nie mógł się pozbierać.

Wtedy przysięgałam sobie, że już nigdy nie pozwolę jej go skrzywdzić. Ale życie napisało inny scenariusz.

Wszystko zaczęło się od niewinnej wiadomości na Messengerze: „Mamo, wracam do domu na weekend. Chcę ci kogoś przedstawić”. Serce mi zamarło, gdy zobaczyłam Martę w drzwiach. Uśmiechała się uprzejmie, ale jej oczy były zimne jak lód. Próbowałam być miła, zaproponowałam ciasto i kawę, ale atmosfera była napięta.

— Grzegorz mówił mi, że nie akceptujesz naszego związku — powiedziała Marta bez ogródek.

— Chcę tylko szczęścia mojego syna — odpowiedziałam spokojnie.

— To pozwól mu samemu decydować — odparła.

Od tamtej pory wszystko zaczęło się psuć. Grzegorz coraz rzadziej dzwonił, unikał spotkań rodzinnych. W święta przysłał tylko SMS-a: „Wesołych Świąt, mamo”.

Próbowałam do niego dzwonić, pisać wiadomości. Czasem odpowiadał zdawkowo, czasem wcale. Czułam się jak intruz w jego życiu. Zaczęłam obwiniać Martę za wszystko — za jego chłód, za dystans, za to, że straciłam syna.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja siostra, Ania.

— Musisz odpuścić — powiedziała cicho. — Im bardziej będziesz naciskać, tym bardziej on będzie się oddalał.

— Ale ja się boję! Boję się, że ona go znowu zrani! — krzyknęłam przez łzy.

— To jego wybór. Musisz mu zaufać.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, wspominając dzieciństwo Grzegorza: jego pierwszy dzień w przedszkolu, pierwszą złamaną rękę na rowerze, wieczory spędzone na czytaniu bajek. Jak to możliwe, że teraz jestem dla niego nikim?

Kilka tygodni później spotkałam Martę przypadkiem w sklepie spożywczym. Stała przy kasie z butelką czerwonego wina i paczką makaronu.

— Dzień dobry — powiedziałam cicho.

Spojrzała na mnie z góry.

— Dzień dobry. Proszę nie mieszać się w nasze sprawy.

Zabrzmiało to jak groźba. Wyszłam ze sklepu z poczuciem klęski.

W domu usiadłam przy stole i rozpłakałam się jak dziecko. Mój mąż próbował mnie pocieszyć:

— On wróci. Zobaczysz. Każdy syn wraca do matki.

Ale ja już nie byłam tego taka pewna.

Z czasem nauczyłam się żyć z tą pustką. Pracowałam więcej niż zwykle, spotykałam się z przyjaciółkami na kawie, ale każda rozmowa schodziła na Grzegorza. Wszyscy powtarzali: „Daj mu czas”. Ale ile czasu można czekać?

Pewnego dnia dostałam od niego wiadomość: „Mamo, proszę cię… Nie pisz do mnie więcej. Potrzebuję przestrzeni”.

To był cios prosto w serce.

Przez kilka dni nie wychodziłam z domu. Patrzyłam na jego zdjęcia z dzieciństwa i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Zbyt surowa? Czy to moja wina?

W końcu postanowiłam napisać do niego list:

„Grzegorzu,
Nie wiem, co mogłam zrobić lepiej jako matka. Kocham cię i zawsze będziesz moim synem. Jeśli kiedyś będziesz mnie potrzebował — jestem tu dla ciebie.”

Nie odpowiedział.

Minęły miesiące. Widziałam go tylko raz — przypadkiem na ulicy w centrum miasta. Szedł obok Marty, trzymając ją za rękę. Nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Chciałam podejść, przytulić go… Ale on odwrócił wzrok.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na światła miasta. Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy matka powinna walczyć o swoje dziecko za wszelką cenę… czy raczej pozwolić mu odejść?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?