Moja córka uważa, że zwariowałam i nie pozwala mi widywać wnuczki – czy jeszcze odzyskam rodzinę?

– Mamo, nie rozumiesz, że to już nie te czasy? – krzyknęła Kasia, trzaskając drzwiami mojego mieszkania. Jej głos wciąż dźwięczy mi w uszach, choć minęły już trzy tygodnie od tej rozmowy. Siedzę przy kuchennym stole, patrząc na zdjęcie mojej wnuczki, Zosi. Ma na nim cztery lata, śmieje się szeroko, a ja trzymam ją na kolanach. To jedno z ostatnich wspólnych zdjęć. Od tamtej pory nie widziałam jej ani razu.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Kasia poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się Zosią przez kilka godzin. Zgodziłam się bez wahania – przecież jestem babcią! Zosia była przeziębiona, kaszlała, ale nie wyglądała na bardzo chorą. Podałam jej syrop z cebuli, tak jak kiedyś robiła moja mama. Kasia wróciła wcześniej niż planowała i zobaczyła, jak Zosia siedzi na kanapie owinięta kocem, a ja czytam jej bajkę.

– Mamo, co ty jej dajesz? – zapytała z przerażeniem.
– Syrop z cebuli, na kaszel. Przecież zawsze pomagał!
– Przecież mówiłam ci, żebyś nie dawała jej żadnych domowych specyfików! – krzyknęła.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Kasia zaczęła mnie unikać. Nie odbierała telefonów, nie odpowiadała na SMS-y. Kiedy próbowałam przyjść do niej do domu, nie otwierała drzwi. Wnuczka przestała mnie odwiedzać. Czułam się jak trędowata.

Próbowałam tłumaczyć Kasi, że chciałam dobrze. Że wychowałam ją sama i nigdy nie zrobiłabym niczego, co mogłoby zaszkodzić Zosi. Ale ona była nieugięta.

– Mamo, ty nie rozumiesz dzisiejszego świata! – powtarzała. – Teraz są inne metody leczenia, inne zasady wychowania. Nie chcę, żebyś uczyła Zosi tych wszystkich „babcinych” sposobów.

Czułam się upokorzona i odrzucona. Przecież zawsze byłam dla niej podporą. Kiedy jej ojciec odszedł, to ja pracowałam na dwa etaty, żeby niczego jej nie brakowało. Nigdy nie narzekałam, choć bywało ciężko. Teraz ona traktuje mnie jak zagrożenie dla własnego dziecka.

Przyjaciółki mówią mi: „Daj jej czas, młodzi teraz wszystko wiedzą lepiej”. Ale jak mam dać czas, skoro każdy dzień bez Zosi boli coraz bardziej? Każda noc to walka z myślami: co zrobiłam źle? Czy naprawdę jestem złą matką i babcią?

Ostatnio spotkałam Kasię przypadkiem w sklepie. Była z Zosią. Mała wyciągnęła do mnie rączki:
– Babciu! – zawołała radośnie.
Ale Kasia odciągnęła ją szybko:
– Chodź, Zosiu, spieszymy się.
Spojrzała na mnie chłodno i odeszły.

Wróciłam do domu i płakałam jak dziecko. Próbowałam napisać list do Kasi:
„Córeczko, przepraszam cię za wszystko. Kocham was obie nad życie. Proszę, pozwól mi zobaczyć Zosię.”
Nie odpowiedziała.

Czasem zastanawiam się, czy to ja jestem winna tej sytuacji. Może rzeczywiście powinnam była słuchać Kasi i nie wtrącać się w jej metody wychowawcze? Ale przecież chciałam tylko pomóc! Tak mnie wychowano – rodzina jest najważniejsza, trzeba sobie pomagać.

Pamiętam, jak Kasia była mała i chorowała na anginę. Siedziałam przy niej całe noce, robiłam zimne okłady na czoło i śpiewałam kołysanki. Teraz ona uważa mnie za zagrożenie dla własnego dziecka.

Ostatnio sąsiadka powiedziała mi:
– Może powinnaś pójść do mediatora rodzinnego? Teraz to modne.
Ale czy naprawdę musimy rozwiązywać rodzinne sprawy przy obcych ludziach?

Czuję się coraz bardziej samotna. Święta spędziłam sama – pierwszy raz w życiu nie było przy mnie ani Kasi, ani Zosi. W Wigilię patrzyłam przez okno na rozświetlone mieszkania sąsiadów i czułam pustkę.

Czasem mam ochotę zadzwonić do Kasi i po prostu wykrzyczeć jej wszystko: jak bardzo mnie zraniła, jak bardzo tęsknię za Zosią. Ale boję się, że to tylko pogorszy sprawę.

Zosia pewnie już zapomina o babci. Może Kasia mówi jej złe rzeczy na mój temat? Może kiedyś usłyszę od wnuczki: „Babciu, dlaczego nas zostawiłaś?”

Nie wiem już, co robić. Czy powinnam przeprosić jeszcze raz? Czy może dać Kasi czas i czekać w nieskończoność? A może rzeczywiście jestem „stara i zacofana”, jak czasem sugeruje moja córka?

Piszę to wszystko z nadzieją, że ktoś mnie zrozumie. Że ktoś podpowie mi, jak odzyskać moją rodzinę.

Czy naprawdę można być aż tak różnymi matkami i córkami? Czy jest dla nas jeszcze jakaś szansa?

Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Co byście zrobili na moim miejscu?