Moja córka wybrała teściową zamiast mnie: o ciąży dowiedziałam się ostatnia. Czy naprawdę zawiodłam jako matka?
– Mamo, nie mam teraz czasu – usłyszałam w słuchawce głos mojej córki, Zuzanny, kiedy po raz kolejny próbowałam się z nią umówić na kawę. Jej ton był chłodny, niemal obcy. – Może za tydzień.
Odłożyłam telefon i poczułam znajome ukłucie w sercu. Znowu. Znowu jestem na końcu jej listy spraw do załatwienia. Od lat próbuję się do niej zbliżyć, ale ona zawsze była zamknięta w sobie, jakby otaczała ją niewidzialna ściana. Może to moja wina? Może powinnam była mniej pracować, a więcej rozmawiać? Ale jak miałam to zrobić, skoro zostałyśmy same, kiedy Zuzia miała zaledwie trzy lata? Jej ojciec, Paweł, odszedł do innej kobiety i zostawił nas bez słowa wyjaśnienia. Musiałam pracować na dwa etaty, żebyśmy miały co jeść i gdzie mieszkać.
Zuzia dorastała cicho, bez skarg, bez pretensji. Była grzeczna, dobrze się uczyła, ale nigdy nie przychodziła do mnie z problemami. Zazdrościłam innym matkom tych czułych relacji z córkami – wspólnych zakupów, plotek przy herbacie, nawet kłótni o błahostki. U nas panowała cisza. Z czasem przyzwyczaiłam się do tej pustki.
Wszystko zmieniło się, kiedy Zuzia poznała Michała. Był miły, uprzejmy, trochę nieśmiały. Zaprosili mnie na obiad do jego rodziców – pamiętam ten dzień jak dziś. Jego mama, pani Barbara, od razu przejęła inicjatywę: „Pani Anno, proszę się nie krępować! U nas zawsze drzwi są otwarte!”. Zuzia patrzyła na nią z podziwem i czułością, jakiej nigdy nie widziałam w jej oczach wobec mnie.
Z czasem zauważyłam, że coraz częściej mówi o „mamie Basi”, a coraz rzadziej dzwoni do mnie. Kiedy pytałam, czy wszystko u niej w porządku, odpowiadała zdawkowo: „Tak, mamo, wszystko dobrze”.
Pewnego dnia spotkałam przypadkiem sąsiadkę na klatce schodowej. – Pani Aniu! Gratulacje! – wykrzyknęła radośnie. – Słyszałam, że zostanie pani babcią!
Zamarłam.
– Przepraszam…? – wydusiłam z siebie.
– No tak! Zuzia jest w ciąży! Barbara już wszystkim opowiada!
Serce mi stanęło. O ciąży mojej własnej córki dowiedziałam się od sąsiadki. Ostatnia. Nawet nie próbowałam ukryć łez.
Wieczorem zadzwoniłam do Zuzi. Odebrała po kilku sygnałach.
– Cześć mamo – powiedziała cicho.
– Czy to prawda? – zapytałam drżącym głosem. – Jesteś w ciąży?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Tak… – odpowiedziała w końcu. – Chciałam ci powiedzieć… Ale jakoś…
– Ale co? – przerwałam jej. – Ale co?! Dlaczego dowiaduję się od obcych ludzi?!
– Mamo… Nie chciałam cię martwić…
– Martwić?! Jestem twoją matką! Czy naprawdę tak bardzo mnie nie potrzebujesz?
Rozłączyła się bez słowa.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W pracy nie mogłam się skupić, w domu wszystko wypadało mi z rąk. W głowie miałam tylko jedno pytanie: gdzie popełniłam błąd?
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do niej bez zapowiedzi. Otworzyła mi drzwi zaskoczona.
– Mamo…
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Usiadłyśmy w kuchni. Michał wyszedł do drugiego pokoju.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o ciąży? – zapytałam cicho.
Zuzia spuściła wzrok.
– Bałam się twojej reakcji… Bałam się, że powiesz, że to za wcześnie, że sobie nie poradzimy…
– A mama Michała? Jej powiedziałaś od razu?
Skinęła głową.
– Ona… Ona zawsze mnie słucha… Nie ocenia…
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu.
– A ja? Ja nigdy cię nie słuchałam?
Zuzia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Mamo… Ty zawsze byłaś taka silna… Taka zajęta… Bałam się ci przeszkadzać swoimi problemami…
Wtedy dotarło do mnie coś bolesnego: przez lata bycia „silną” matką stałam się dla niej niedostępna. Moja córka znalazła matkę w innej kobiecie.
Wyszłam stamtąd rozbita. Przez kolejne tygodnie próbowałam naprawić nasze relacje – dzwoniłam częściej, proponowałam spotkania, ale Zuzia zawsze miała wymówkę: lekarz, praca, zmęczenie. Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Kiedy urodził się mój wnuk, dowiedziałam się o tym… z Facebooka Barbary. Zdjęcie maleństwa i podpis: „Witamy na świecie naszego kochanego wnuczka!”.
Nie spałam całą noc. Rano zebrałam się na odwagę i napisałam do Zuzi wiadomość: „Kocham cię i zawsze będę twoją mamą. Jeśli kiedyś będziesz mnie potrzebować – jestem.”
Nie odpisała przez tydzień.
W końcu zadzwoniła.
– Mamo… Przepraszam… Chciałabym spróbować jeszcze raz…
Płakałyśmy obie przez telefon długo. Może jeszcze jest dla nas nadzieja?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę zawiodłam jako matka? Czy można naprawić coś, co latami było zaniedbywane? Co wy byście zrobili na moim miejscu?