Nie chcę się kłócić, ale kiedy w końcu naprawisz tę półkę?
— Nie chcę się kłócić, ale kiedy w końcu naprawisz tę półkę?! — głos mojej żony, Marty, przeszył ciszę sobotniego poranka jak dźwięk tłuczonego szkła. Stałem w kuchni z kubkiem kawy, próbując zebrać myśli po nieprzespanej nocy. Znowu. Ostatnio coraz częściej budziłem się zlany potem, śniąc o tym, że wszystko mi się wali na głowę — dosłownie i w przenośni.
Marta stała w drzwiach, oparta o framugę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jej wzrok był nieubłagany. Półka w salonie wisiała krzywo od ponad miesiąca, a ja codziennie obiecywałem, że się za nią zabiorę. Ale zawsze coś — praca, zmęczenie, a czasem zwykłe lenistwo — stawało mi na drodze.
— Słyszałeś mnie? — powtórzyła, tym razem ciszej, ale z jeszcze większym naciskiem.
— Słyszałem, słyszałem… — mruknąłem, udając zainteresowanie wiadomościami w telefonie. — Po prostu… dzisiaj mam sporo rzeczy do zrobienia.
— Jasne. Jak zwykle. — Marta westchnęła i odwróciła się na pięcie. Usłyszałem trzask drzwi do łazienki.
Wiedziałem, że to nie chodzi tylko o półkę. Ostatnio wszystko nas dzieliło: rachunki, wychowanie dzieci, nawet to, kto ma wyprowadzić psa. Nasza córka, Zosia, miała trzynaście lat i przechodziła właśnie okres buntu. Syn, Michał, był w czwartej klasie i coraz częściej zamykał się w swoim świecie gier komputerowych. Ja pracowałem po dwanaście godzin dziennie jako kierowca ciężarówki, Marta była nauczycielką polskiego w liceum. Wieczorami mijaliśmy się jak obcy ludzie.
Tego dnia miałem wyjątkowo wolną sobotę. Postanowiłem więc zrobić coś z tą nieszczęsną półką. Wziąłem skrzynkę z narzędziami i zabrałem się do pracy. Po godzinie walki z kołkami rozporowymi i śrubami półka wisiała prosto jak nigdy wcześniej. Ale satysfakcji nie czułem.
Marta weszła do salonu i spojrzała na efekt mojej pracy.
— No proszę, jednak potrafisz — powiedziała z ironią.
— Przecież mówiłem, że zrobię — odpowiedziałem z nutą pretensji.
— Tylko musiałam cię o to prosić sto razy! — wybuchła nagle. — Czy ty naprawdę nie widzisz, jak bardzo mnie to wszystko męczy? Ciągle wszystko na mojej głowie! Dzieci, dom, rachunki… Nawet taka głupia półka!
— Pracuję po nocach! — podniosłem głos. — Myślisz, że mi jest łatwo? Ciągle tylko wymagania i pretensje!
— Bo ty nigdy nie słuchasz! Nawet teraz nie rozumiesz, o co mi chodzi!
Zosia weszła do pokoju i spojrzała na nas z niepokojem.
— Możecie przestać się kłócić? — zapytała cicho.
Zamilkliśmy oboje. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
Wieczorem Marta zamknęła się w sypialni z książką. Ja siedziałem w kuchni i patrzyłem w okno na ciemniejące niebo nad blokowiskiem na warszawskim Ursynowie. Przypomniałem sobie własnych rodziców. Ojciec był wiecznie nieobecny — pracował na kolei, matka wszystko dźwigała sama. Obiecywałem sobie kiedyś, że u mnie będzie inaczej.
Następnego dnia odwiedziła nas teściowa. Pani Halina zawsze miała gotową opinię na każdy temat.
— No i co tam u was? — zapytała z uśmiechem, ale jej wzrok był czujny jak u sędziego na rozprawie rozwodowej.
Marta spojrzała na mnie wymownie.
— Aaa… Tomek w końcu naprawił półkę — powiedziała z przesadnym entuzjazmem.
— No widzisz! — teściowa pokiwała głową. — Jak się chce, to można!
Zacisnąłem zęby. Zawsze miałem wrażenie, że dla niej nigdy nie będę wystarczająco dobry dla jej córki.
Po południu zadzwonił mój brat Marek.
— Stary, słyszałem od mamy, że znowu się u was gotuje? — zapytał bez ogródek.
— Skąd ona wie?!
— A co myślisz? Mama gada z Haliną codziennie! Słuchaj… może byście przyjechali do nas na weekend? Trochę zmiany dobrze wam zrobi.
Nie miałem ochoty na rodzinne spotkania, ale wiedziałem, że Marta lubi pogadać z moją bratową Anią.
W sobotę pojechaliśmy do nich do Piaseczna. Marek od razu wyciągnął mnie na balkon i podał piwo.
— Co jest między tobą a Martą? — zapytał bez ogródek.
Westchnąłem ciężko.
— Nie wiem… Wszystko mnie przytłacza. Praca, dom… Mam wrażenie, że cokolwiek zrobię, to i tak będzie źle.
— A próbowałeś po prostu pogadać? Bez pretensji?
Pokręciłem głową.
— Ona tylko narzeka… A ja już nie mam siły słuchać.
Marek spojrzał na mnie poważnie.
— Stary… jak tak dalej pójdzie, to zostaniesz sam z tą swoją półką. I wtedy zobaczysz, ile jest warta.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Wróciły wspomnienia sprzed lat: pierwsze randki z Martą nad Wisłą, śmiech dzieci na placu zabaw… Kiedy to wszystko zaczęło się psuć?
W niedzielę wieczorem wróciliśmy do domu. Marta była milcząca. Dzieci zamknęły się w swoich pokojach.
W poniedziałek rano zadzwoniła moja mama.
— Tomku… czy wszystko u was dobrze?
Nie wytrzymałem i opowiedziałem jej o wszystkim: o półce, o kłótniach, o tym jak czuję się niewidzialny we własnym domu.
Mama milczała przez chwilę.
— Synku… czasem trzeba zrobić krok w tył i zobaczyć całość. Może ona też czuje się samotna? Może oboje za bardzo skupiliście się na tym, kto ma rację?
Po tej rozmowie długo siedziałem w samochodzie pod blokiem zanim wszedłem do domu. W końcu zebrałem się na odwagę i poszedłem do Marty.
— Musimy pogadać — powiedziałem cicho.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
— O czym?
— O wszystkim… O nas. O tym, co nam zostało z tych wszystkich lat razem. Bo chyba oboje czujemy się samotni pod jednym dachem…
Przez chwilę milczeliśmy. Potem Marta zaczęła mówić: o zmęczeniu, o strachu przed przyszłością, o tym jak bardzo brakuje jej wsparcia i zwykłego docenienia za to wszystko co robi dla rodziny. Ja mówiłem o presji pracy i poczuciu winy za każdą rzecz niedopilnowaną w domu.
Rozmawialiśmy długo — pierwszy raz od miesięcy naprawdę siebie słuchaliśmy. Nie rozwiązało to wszystkich problemów od razu. Ale coś pękło — mur milczenia i wzajemnych pretensji zaczął się kruszyć.
Dziś półka nadal wisi prosto. Ale wiem już, że nie chodziło tylko o nią. To był symbol wszystkiego co odkładaliśmy „na później” — rozmów, uczuć, marzeń i lęków. Czy można naprawić coś więcej niż tylko mebel? Czy wystarczy odwagi by zacząć od nowa?
A wy… ile takich „półek” macie jeszcze do naprawienia w swoim życiu?