Odesłałem żonę do pracy, bo miałem dość jej lenistwa. Teraz sam wychowuję syna i nie wiem, czy dam radę…
— Michał, ile razy mam ci mówić, żebyś nie zostawiał tych pieluch na stole?! — krzyknęła Ania z kuchni, a ja poczułem, jak narasta we mnie irytacja. Od kiedy urodził się nasz syn, Kuba, wszystko w naszym domu stało się powodem do kłótni. Ania była na urlopie macierzyńskim już piąty miesiąc i miałem wrażenie, że nic poza narzekaniem jej nie wychodzi.
— Może sama byś coś zrobiła, zamiast tylko gadać? — odburknąłem, nie patrząc jej w oczy. Byłem zmęczony po pracy, a w domu czekał mnie kolejny maraton: kąpiel Kuby, kolacja, sprzątanie. Zamiast wsparcia czułem tylko presję.
Wszystko zaczęło się psuć zaraz po narodzinach syna. Ania była inna — rozdrażniona, płaczliwa, wiecznie zmęczona. Ja też byłem zmęczony, ale przecież ktoś musiał zarabiać na życie. Z czasem zacząłem mieć wrażenie, że ona po prostu się leni. Przecież ja też pracuję i jakoś daję radę!
Pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny znalazłem ją śpiącą na kanapie wśród sterty prania i brudnych butelek, puściły mi nerwy.
— Wiesz co? Może czas wrócić do pracy. Skoro tak ci ciężko w domu, to ja się tym zajmę! — powiedziałem z przekąsem.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. W jej oczach zobaczyłem coś, czego nie potrafiłem wtedy nazwać — może żal, może rozczarowanie.
— Naprawdę tego chcesz? — zapytała cicho.
— Tak. Przynajmniej zobaczysz, jak to jest — odpowiedziałem twardo.
I tak się stało. Ania wróciła do pracy w szkole jako nauczycielka matematyki. Ja zostałem z Kubą w domu. Na początku wydawało mi się to nawet zabawne — w końcu ile to roboty? Dziecko śpi, je, trochę się bawi. Przecież dam radę.
Pierwszy dzień był katastrofą. Kuba obudził się o piątej rano z płaczem. Nie wiedziałem, czy jest głodny, czy trzeba go przewinąć. W końcu zrobiłem jedno i drugie. Potem próbowałem go uspokoić — bez skutku. Gdy w końcu zasnął, ja byłem już wykończony.
O jedenastej zadzwoniła Ania.
— Jak sobie radzicie?
— Świetnie — skłamałem przez zaciśnięte zęby.
Ale nie było świetnie. Pranie piętrzyło się w łazience, obiad przypalił się na kuchence, a Kuba dostał wysypki od złego kremu. Wieczorem byłem bliski płaczu.
Kolejne dni były jeszcze gorsze. Zacząłem rozumieć, jak bardzo się myliłem. Dziecko to nie tylko karmienie i przewijanie. To ciągłe czuwanie, nieustanny lęk o zdrowie, walka z własnym zmęczeniem i frustracją. Zacząłem tęsknić za pracą biurową i nawet za szefem, którego zawsze miałem dość.
Z Anią widywaliśmy się tylko wieczorami. Była wyczerpana po pracy i nie miała siły na rozmowy. Ja byłem rozdrażniony i sfrustrowany. Zamiast się wspierać — oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej.
Pewnego dnia Kuba dostał gorączki. Nie wiedziałem, co robić. Dzwoniłem do Ani, ale nie odbierała — miała lekcje. W panice zadzwoniłem do mojej mamy.
— Michałku, przecież mówiłam ci sto razy: dzieci chorują! Daj mu syrop i obserwuj — usłyszałem przez telefon.
Czułem się bezradny jak nigdy dotąd.
Wieczorem Ania wróciła do domu i zobaczyła mnie siedzącego na podłodze z płaczącym Kubą na rękach.
— Przepraszam… — wyszeptałem pierwszy raz od dawna.
Usiadła obok mnie i przytuliła nas obu.
— Widzisz już, że to nie jest takie proste?
Nie odpowiedziałem. Łzy same napłynęły mi do oczu.
Od tamtej pory próbowałem być lepszym ojcem i mężem. Ale było coraz trudniej. Zaczęły się kłótnie o pieniądze — pensja Ani była niższa niż moja, a ja nie mogłem wrócić do pracy na pełen etat bez pomocy przy dziecku. Rodzice Ani mieszkali daleko, moi byli zajęci własnym życiem.
Zaczęliśmy żyć obok siebie. Każdy dzień był walką o przetrwanie: kto dziś odbierze Kubę od lekarza? Kto zrobi zakupy? Kto ugotuje obiad? Czułem się coraz bardziej samotny i zagubiony.
Pewnej nocy usłyszałem cichy płacz Ani w łazience. Chciałem wejść i ją pocieszyć, ale zabrakło mi odwagi. Czy to wszystko moja wina? Czy mogłem być lepszym mężem?
Dziś Kuba ma już rok. Patrzę na niego śpiącego w łóżeczku i zastanawiam się, czy jeszcze potrafimy być rodziną. Czy da się naprawić to wszystko, co zepsułem przez własną dumę i brak empatii?
Może powinienem był bardziej słuchać Ani? Może gdybym wcześniej zrozumiał jej zmęczenie i samotność…
Czy naprawdę trzeba stracić wszystko, żeby docenić to, co najważniejsze? Co wy byście zrobili na moim miejscu?