Pięć lat temu pożyczyliśmy teściom dużą sumę. Teraz mąż mówi: 'Darujmy im ten dług.’ Czy naprawdę mam się na to zgodzić?
— Haniu, przecież to tylko pieniądze — powiedział Tomek, patrząc na mnie z tym swoim spokojem, który zawsze mnie irytował, gdy chodziło o sprawy ważne dla mnie. Stałam w kuchni, ścierając blat, jakbym mogła zetrzeć z niego cały żal i rozczarowanie ostatnich pięciu lat.
— Tylko pieniądze? — powtórzyłam, czując jak głos mi drży. — To były nasze oszczędności. Pieniądze z mojego urlopu macierzyńskiego. Mieliśmy je przeznaczyć na coś dla siebie, dla naszej rodziny.
Tomek westchnął ciężko i usiadł przy stole. — Mama i tata wtedy naprawdę potrzebowali pomocy. Wiesz, jak Madzia kocha ten domek w Bieszczadach. Gdybyśmy im nie pomogli, wszystko by się zawaliło.
Zacisnęłam dłonie na ściereczce. Przed oczami stanęła mi scena sprzed pięciu lat. Byłam wtedy świeżo po porodzie, zmęczona, niepewna siebie. Teściowa zadzwoniła późnym wieczorem.
— Haniu, kochanie, wiem, że to nie w porządku, ale… — jej głos był roztrzęsiony. — W domku pękła rura, wszystko zalane. Nie mamy teraz takich pieniędzy. Czy moglibyście nam pożyczyć? Oddamy na pewno, tylko teraz nie damy rady.
Pamiętam, jak spojrzałam wtedy na Tomka. Był już zdecydowany. — Pomagamy rodzinie — powiedział krótko.
Nie protestowałam. Przecież to jego rodzice. Przecież to tylko pieniądze — powtarzałam sobie wtedy, choć czułam ukłucie niepokoju.
Przez kolejne miesiące żyliśmy skromniej. Zrezygnowałam z wymarzonego kursu językowego, odkładaliśmy remont łazienki. Teściowie dziękowali, obiecywali oddać wszystko do końca roku.
Minął rok. Potem drugi. Temat pieniędzy pojawiał się coraz rzadziej. Kiedy próbowałam go poruszyć przy świątecznym stole, Madzia zmieniała temat.
— Haniu, a jak tam Zosia w przedszkolu? — pytała z uśmiechem.
Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Jakby moje potrzeby były mniej ważne niż ich domek i spokój rodzinny.
Dziś minęło pięć lat. Zosia chodzi już do szkoły, a nasza łazienka wciąż czeka na remont. Tomek twierdzi, że powinniśmy darować dług.
— Oni już nie mają z czego oddać — tłumaczył mi ostatnio. — Tata jest po zawale, mama ledwo wiąże koniec z końcem po tej inflacji.
— Ale przecież jeżdżą do tego domku co miesiąc! — wybuchłam wtedy. — Kupują nowe meble do ogrodu! A my co? My mamy zapomnieć?
Tomek milczał długo. W końcu powiedział cicho:
— To są moi rodzice. Nie chcę ich ranić.
A ja? Czy ktoś myśli o mnie?
Wczoraj odwiedziła nas moja mama. Przyniosła ciasto i od razu zauważyła moją ponurą minę.
— Co się dzieje, Haniu?
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:
— Córciu, czasem trzeba postawić granicę. Jeśli nie zawalczysz o siebie teraz, nikt tego za ciebie nie zrobi.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Tomka i mojej mamy.
Następnego dnia zadzwoniła Madzia.
— Haniu, kochanie, czy mogłabyś upiec ciasto na niedzielę? Przyjedzie ciocia Basia z Krakowa.
Zacisnęłam zęby.
— Madziu… Musimy porozmawiać o tych pieniądzach.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Haniu… My naprawdę nie mamy teraz jak oddać… Tomek mówił ci pewnie…
— Tak, mówił — przerwałam jej stanowczo. — Ale to były nasze oszczędności. Dla mnie to wciąż ważne.
Usłyszałam westchnienie.
— Wiem, kochanie… Może kiedyś się uda…
Rozłączyłam się ze ściśniętym gardłem.
Wieczorem Tomek wrócił z pracy i od razu wyczuł napiętą atmosferę.
— Rozmawiałaś z mamą?
— Tak. I wiesz co? Czuję się jak intruz we własnym domu. Jak ktoś, kto nie ma prawa upomnieć się o swoje.
Tomek spojrzał na mnie smutno.
— Haniu… Ja po prostu nie chcę wojny w rodzinie.
— A ja nie chcę być zawsze tą dobrą córką i żoną, która wszystko znosi w imię świętego spokoju!
Wybuchłam płaczem. Tomek podszedł i objął mnie niepewnie.
— Może… Może spróbujemy jeszcze raz porozmawiać wszyscy razem? — zaproponował cicho.
Przytaknęłam przez łzy. Wiedziałam jednak, że ta rozmowa będzie trudna i może wszystko zmienić.
W niedzielę usiedliśmy przy stole w domku teściów. Madzia patrzyła na mnie z niepokojem, teść milczał ponuro.
— Chciałam tylko powiedzieć… — zaczęłam drżącym głosem — że dla mnie ta sprawa jest ważna. Nie chodzi tylko o pieniądze. Chodzi o szacunek do naszej pracy i wyrzeczeń.
Madzia spuściła wzrok.
— Masz rację, Haniu… Przepraszam cię… Po prostu… baliśmy się przyznać, że nie damy rady oddać wszystkiego naraz…
Teść pokiwał głową.
— Może moglibyśmy spłacać po trochu? Sto złotych miesięcznie?
Spojrzałam na Tomka. W jego oczach zobaczyłam ulgę i wdzięczność.
Wyszliśmy z domku późnym popołudniem. Czułam się lżejsza, choć wiedziałam, że to dopiero początek trudnych rozmów w naszej rodzinie.
Czy naprawdę warto zawsze odpuszczać dla świętego spokoju? A może czasem trzeba zawalczyć o siebie — nawet jeśli oznacza to konflikt z najbliższymi?